Kinski znów w drugoplanowej roli, tym razem jako szalony, głęboko wierzący rabuś . A szkoda, znów kradnie każdą scenę, w której się tylko pojawi. Bardzo fajnie za to pokazał się Lou Castel jako małomówny Amerykanin o twarzy dziecka (Niño), ciągle ubrany w swój garniturek.
Miałem też wrażenie, że muzyka bardzo podobna (jeśli nie identyczna) jak w "Django". W każdym bądź razie tu pasowała znacznie lepiej.
I jeszcze scena napadu na pociąg przeokrutnie miodna. Mniam.