Podejrzewam, że za moment zbiorę miliony strasznych komentarzy, ale mam postulat do wszystkich fanów książki: NIE IDŹCIE NA TEN FILM. Pomijam to, że z 3 godzin spędzonych w kinie najfajniejsze były reklamy (w samym hobbicie na uwagę zasługują może 4 sceny). Jak dla mnie (i nie jest to moja odosobniona opinia) Jackson wziął sobie za punkt honoru zrobić film, który będzie miał więcej efektów specjalnych od Władcy Pierścieni, co niestety nie wyszło filmowi na dobre. Dodatkowym problemem jest próba zrobienia z 300 stronicowej książeczki (bo taką tak na prawdę jest Hobbit) 9 godzinnej trylogii. Wszystkie sceny podróży, przemieszczania się itp. są tak nudne (a jest ich w sumie ponad 75%), że to szok. Do tego wrzucenie w wątek książki "bardzo złego orka" ścigającego Torina, Radagasta Burego szukającego Gandalfa (śmieszne, ale nijak nie znajdującego potwierdzenia w książce), Galadrieli, Sarumana (pokazanego jako stetryczałego dziadka, który robi wszystko, żeby nie dopuścić do niczego, chociaż jak ktoś prześledzi z uwagą Hobbita i Władcę Pierścieni, to w tym czasie Gandalf obdarza Sarumana Białego wielkim szacunkiem), akcja z Trolami (w książce jakoś żadnej wielkiej walki nie było, a Gandalf po prostu zamotał trole i nie łamał żadnych kamyków) i wiele innych kwiatków bardzo niszczą dzieło J.R.R. Tolkiena.
A że w moim przekonaniu jeśli ekranizację książki z książką łączy tylko część tytułu i imiona głównych bohaterów to niestety żadnej dobrej oceny film nie dostanie (tak samo było z Harrymi Potterami). Dlatego nawet bardzo dobre efekty specjalne, kilka śmiesznych sytuacji, niezła gra aktorów i dobra muzyka nie poprawią ogólnego odczucia jakie wywołał ten film.
Nie dość, że się zdenerwowałam odstępstwami to momentami znacząco się nudziłam - ileż można oglądać jak krasnoludy przebijają się przez Miasto Goblinów, czy jak bardzo można rozwlec pościg goblinów za Radagastem (który to wygląda tak: Radagast na saniach, za nim gobliny, a za goblinami krasnoludy - trochę jak w Benny Hillu).
No fakt, że nie było to zbyt ciekawe zresztą Radagast też mi się nie podobał jeż Sebastian. Chyba jedyna postać co ma imię jak z naszego świata...
Gandalf poruszał się na białym rumaku. Siwego kuca otrzymał w Rivendell, aby mógł poruszać się po Górach Mglistych.
Zapomniałeś też o drobnym fakcie, który mnie niezwykle razi - ani Orkrist ani Glamdring nie świecą!!! :(
Całkowicie się z Tobą zgadzam eweczka_spoko :). Ale nie warto się kłócić z tutejszymi fanatykami ;p. Pod koniec i tak zostanie niesmak, złość i rozczarowanie.
Ech, a ty znowu swoje. Napisałas na koncu że film jest momentami niedorzeczny. To ciekawe. Jak film fantasy moze byc niedorzeczny ? Tzn taki film jest niedorzeczny z założenia ;)
Jak to się dzieje, że chce Ci się pisać tak obszerne elaboraty? Mnie w każdym razie nie chce się tego czytać. Nuda, nuda, nuda. A film był bardzo dobry i mnie jako wielkiej fance prozy Tolkiena nie przeszkadzają odstępstwa od książki, ponieważ fakt, iż coś jest "na podstawie" czegoś, nie oznacza, że musi być identyczne. Więc przestań się czepiać, a jak Ci się nie podobało to trudno.
pogratulować spostrzegawczości, miło się czytało i przypominało, sam film uważam za niezły i nie przeszkadzały mi jakoś mocno te wszystkie nieścisłości ;>
btw: 'Bilbowi'? naprawdę odmieniano jego imię w przekładzie?
Jeśli książka ≠ film to na końcu filmu wspomina się: "based on ...., by ......" i wtedy nikt nie ma pretensji ;p a nie tak jak to w przypadku Hobbita.
To jest wierna ekranizacja ... tylko zostały pododawane dodatki z Silmarilliona takie jak Azog bez tych dodatków film by był niezwykle wierna ekranizają ale wlasnie te dodatki dodają jeszcze wiecej uroku.
Ależ dzięki tym dodatkom film jest jeszcze wierniejszą ekranizacją, bo opowiada całą historię, nie tylko to, co było bezpośrednio widoczne dla hobbita.
Azog i wierność? Dodano to wszystko bez ładu i składu w sposób chaotyczny i nieprzemyślany. Polecam dokładniejszą lekturę Silmarilionu i Niedokończonych Opowieści, żeby dowiedzieć się, że Azoga w tym momencie historii Śródziemia nie ma już wśród żyjących i całym goblinim plemieniem rządzi syn Azoga - Bolg, który ginie pod Ereborem w Bitwie Pięciu Armii.
Moim zdaniem to ekranizacja jednocześnie wierna i niewierna. Niewierna, bo tak z 30% nie znajdziemy w książce. Natomiast one musiały się znaleźć, skoro my wiemy to, czego nie wiedział jeszcze Tolkien podczas pisania Hobbita - że będzie dalszy ciąg, świat Śródziemia okaże się mniej bajkowy, wszystko zaś znacznie bardziej intensywne.
Dodano trochę patosu i "patriotyzmu", krasnoludy walczą bardziej o dom niż złoto - no, ale tak jest barwniej.
W sumie jedynym wykroczeniem pozostaje Azog, który wg dzieł JRRT już nie żył wówczas. Jest tu jako główny schwarzcharrakter, wygodny dla napięcia w filmie.
Dla mnie zabiegi były słuszne, bo powstało dzieło spójne i wciągające (choć wersja w 3D dla mnie niepotrzebna). Nie przywołuję tu opinii osób, które śledzą jakiego koloru Gandalf miał skarpetki w czasie kolacji, bo wg mnie nie o to chodzi w wierności książce (choć szanuję innych zdanie, każdy siedzi na swoim).
Pozdr.
Ekranizacje i filmy na podstawie dzieła mogą być bardzo różne. Wystarczy spojrzeć na filmowe wersje np. Ryszarda III Szekspira - niektóre dzieją się we współczesnym Iraku. Bliżej nam np. "Ogniem i mieczem" Hoffmanna - dość odległe od pierwowzoru np. w ocenie stron (kozackiej i polskiej)
Film jest przekładem książki na język kina, a przekład - jak niektórzy powiadają - powinien być jak kobieta: niewierny, jeśli piękny. Tak więc nie można wymagać, by filmował stronę po stronie, broń Boże nie pomijał jakiejś sceny etc.
Nie dziwię się fanom JRRT, że krytykują "Hobbita" Jacksona. Jednak w moim odczuciu jest to film udany, choć właśnie niewierny. Sporo można zarzucić, ale nie nudę i niedokrwistość. Inna sprawa, że Peter po prostu silniej powiązał "Hobbita" z trylogią - wykorzystał wiedzę, jakiej Tolkien jeszcze nie miał - że będzie kontynuacja. Sam czytałem "H" dwa razy, lubię ale nie wariuję. Wolę trylogię, więc jej elementy w Hobbicie mnie aż tak bardzo nie rażą. Pozdro
Alez ja nie jestem fanem Hobbita ani Tolkiena. Jestem czytelnikim i kinomanem - to owszem. Przyklad z Szekspirem fatalny - przeciez tu nie jest mowa o scengrafii, czy jakiejkolwiek otoczce, tu jest mowa zmianach w TRESCI. Tresci do licha. Zmiana tresci w przypadku uzywania z prmedytacja nazwiska autora jest po prostu skandalem. To samo mamy z Anna Karenina z 2012 roku - jak mozna zmienic tresc takiego klasyka, tylko po to, aby dziejszy przecietny, popkornowy widz wychowany na durnych serialach polubil bohaterow i jednoczesnie nie pogubil w akcji?! To jest SKANDAL! Jako nastepne proponuje: Krol Lear z optymistycznym zakonczeniem (oryginal zbyt smutny), Duma i Uprzdzenie gdzie glowna bohaterka okazuje sie lesbijka (wiadomo, to modne) oraz nowa wersja Pasji w ktorej Jezus przezywa (wersja biblijna zbyt okrutna).
To nie jest kultura, a czysta w formie ku*turwa adresowana do kompletnych matolow.
Zmiana realiów może być zmianą treści. Przecież Ryszard III w mundurze z czasów współczesnych sugeruje przekazywanie zupełnie innych TREŚCI (jeśli tak chcesz podkreślać, rozumiem) niż w wykonaniu tradycyjnym. Tak samo np. Pasja przeniesiona do obozu koncentaracyjnego z II Wojny (jako pomysł).
Tak nawiasem mówiąc. Film może być oparty na kanwie, pomyśle, inspirowany, etc. Wierna ekranizacja to tyko jedna z możliwości. Bywają takie i takie (jeśli tak szukamy kutlury, to jako przykład - Golem Szulkina jako ekranizacja Meyrinka. Odległy, a ciekawy. Wykorzystuje nazwisko).
Reasume: uważam (i nie jestem odosobniony), że kryterium ekranizacji nie jest wierność treści oryginałowi, a to, czy ekranizacja sama stanowi dzieło wartościowe. I tyle. Z mojego punktu widzenia możemy więc podyskutować, czy Hobbit (Jacksona) jest, czy nie jest wartościowy. Pozdrawiam.
Chyba mylisz sobie ekranizację z adaptacją. Ekranizacja z definicji jest przeniesieniem dzieła pisanego na ekran, charakteryzująca się wysokim stopniem wierności do oryginału. Jeżeli ktoś chce luźno interpretować książkę czy też pobawić się w wirtuozera zmieniając w znaczący sposób treść kręci adaptację.
Jeżeli Jackson kusi się na EKRANIZACJĘ, bierze na barki obowiązek dotrzymania wierności dziełu Tolkiena. Na samym filmie jeszcze nie byłam, zatem nie będę oceniać czy reżyserowi udało się to czy nie. Irytuje mnie jedynie szafowanie pojęciami, których się nie zna.
(I błagam - Shakespeare i Tolkien to dwie różne bajki. Nie porównujcie dramatów, które są właśnie przeznaczone do interpretacji własnej reżysera do sztywnej powieści, która praktycznie nie wymaga interpretacji)
Dobra, dajmy spokój Szekspirowi, chociaż to akurat wygodne dla wskazania, jak dalece może reżyser (chodziło mi bowiem - co wskazałem wyraźnie - o przeniesienie dramatu na ekran, nie zmianę dekoracji teatralnej) wykorzystywać dany tekst. Rzeczywiście, przykład nie trafiony, ze względu na obecną (ale nie zawsze tak było!) swobodę w interpretacji (chociaż Szekspir raczej do tego swoich dzieł nie przeznaczał).
Napisałem też, że "wierna ekranizacja to tylko jedna z możliwości". Nie użyłem słowa ekranizacja do innych. Proszę mnie poprawiać uważnie. Natomiast uważam, że artystycznie oceniać trzeba nie wierność, ale jakość. Możemy najwyżej kłócić się o nazwę.
Mamy jednak do czynienia z ekranizacją, nie adaptacją. Adaptacja to już dzieło zupełnie swobodne. Natomiast ekranizacja niesie w sobie także pewną wolność twórczą, przecież nikt nie filmuje zdania po zdaniu - albo stworzy dzieło nie do wytrzymania! Za adaptację uznałbym więc już Sanatorium pod klepsydrą Hassa czy tego Golema Szulkina. Tam zachowano tylko ideę, ducha. Natomiast Hobbit jest ekranizacją książki, rozbudowaną o wątki pobrane z WP i notatek. Ale nomenklatura to w sztuce rzecz dość umowna, jeśli tylko wyjdziemy poza biurko badacza, każdy może się upierać, że mamy tu już do czynienia z adaptacją, a tam ekranizacją (albo przekładem literackim, wolnym, wiernym etc). Najciekawsze są i tak pogranicza.
Natomiast kwestię, czy można sobie dopisać miano autora adaptowanego/ekranizowanego dzieła, rozwiązuje prawo - zgoda jego lub spadkobierców. Więc nie rozumiem, czemu Jackson ma być straszony po nocach (a to już nie do Ciebie).
Nieprawdą jest, że adaptacja jest dziełem "zupełnie swobodnym". Fakt, że odróżniamy adaptacje od pozostałych filmów/przedstawień już wskazuje na to, że czymś się jednak różnią. Adaptacja, chociaż daje spore pole do popisu i inwencji reżyserowi MUSI w pewien sposób odwoływać się do idei, przekazu czy fabuły dzieła.
Masz rację, ekranizacja niesie za sobą pewną wolność, ale nie jest to wolność powiązana z własną interpretacją autora, ale z koniecznością przystosowania dzieła do wymogów kina. Nikt nie tworzy kalki dzieła literackiego bo jest to niewykonalne, ale ekranizacja w miarę możliwości ma wiernie przenieść dzieło na ekran. Reżyser niemal zawsze wycina pewne sceny aby film skrócić czy dodaje/zmienia kolejność zdarzeń aby objaśnić widzowi przebieg wydarzeń, jednak te korekty nie mogą w sposób znaczący zmienić treści pierwowzoru.
Czy Hobbit jest wierny zamysłowi Tolkiena - tego nie wiem, powtórzę - na filmie nie byłam, jak na razie nie oceniam. Ale z tego co wiem, był on zapowiadany jako ekranizacja (tutaj też pojawia się problem - media rzucają pojęciami "adaptacja" i "ekranizacja" jak synonimami wprowadzając co bardziej świadomego słuchacza w konfuzję), więc widz ma prawo wytykać poważniejsze niezgodności z książką.
Żeby jeszcze trochę zamieszać - bo coś mi śmierdziało w tych definicjach z wikipedii, bo to nie jest tak proste.
Słowniki terminów literackich, red. J. Sławińskiego:
EKRANIZACJA - w pierwotnym, wąskim znaczeniu [i tu jednoznaczne z wiki - ravQ]: wiernie przeniesienie na ekran filmowy filmowy widowiska scenicznego; w szerszym zakresie FILMOWA PRZERÓBKA LITERACKIEGO UTWORU FABULARNEGO [jak rozumiem, to bliższe ekranizacji Tolkiena; nawiasem mówiąc, w słowniku padają tu właśnie przykłady Hamleta w interpretacji L. Oliviera - cytuję dosłownie - więc jednak ten wyklinany mi Szekspir i jego INTERPRETACJE znajdują też popleczników wśród tuzów tematu!!!]
Natomiast ADAPTACJA - przeróbka utworu literackiego, mająca na celu dostosowanie go do potrzeb nowych odbiorców bądź do innych niż pierwotnie środków rozpowszechniania.... PRZYKŁADEM A. [...] SĄ PRZERÓBKI TEATRALNE BĄDŹ FILMOWE PROZY BELETRYSTYCZNEJ.
Jak widać, w słownikowych definicjach wcale tak rygorystycznego rozdziału nie ma. Właściwie, jeśli chodzi o film, praktycznie w obu terminach użyto słowa PRZERÓBKA. A to nie to samo, co PODRÓBKA (czyli wierna kopia). Ufam, że to źródło bardziej miarodajne niż Wiki. Możemy więc dyskutować, gdzie zaczyna się przeróbka nie formy, a treści - dla mnie bezsensownie, skoro w wielu teoriach AUTOR NIE POTRAFI PRZEWIDZIEĆ WSZYSTKICH SENSÓW WŁASNEGO DZIEŁA (i właśnie dlatego przykłady Szekspira, gdzie eksponowano np. kompleks Edypa u Hamleta, są wcale wygodne).
Tak więc zakładam, że w myśl słownika adaptacja jest terminem szerszym niż ekranizacja, aczkolwiek w pewnym stopniu wymiennym (wbrew kategorycznemu rozróżnieniu w Wiki). Rozróżnienie wikipediowe sprawdzało by się właśnie do przeniesienia na ekran dramatów scenicznych - wierne swojej epoce to ekranizacje, a swobodne, przenoszące, zmieniające - adaptacje.
Oczywiście, problem wierności książce może być dyskutowany. Powiem tylko, że jak pamiętam, zazwyczaj te najwybitniejsze krytykowano właśnie za to (np. Lśnienie Kubricka wg Kinga). Widz ma prawo wytykać, reżyser zaś bronić swoich wyborów.
Scenariusz tego filmu oparty jest na kilku dziełach, nie tylko na słynnym "Hobbicie". PJ bazował (!) na "Hobbicie", ale nie dokonał jego przekładu na ekran. A ten tytuł był też dla niego zapewne najlepszy, bo kojarzy się z tym znanym dziełem. Ekranizacja, adaptacja... - w tej dyskusji nie ważne jest specjalistyczne słownictwo, ale zwięzła opinia. Wszyscy zawiedzeni czytelnicy "Hobbita" niech wezmą sobie do serca, że PJ zrobił mieszankę Tolkienowską z własnymi przeróbkami, której nadał nazwę "Hobbit"... Rozumiem rozczarowanie fanów Tolkiena...
Druga prawda jest taka, że film na siłę robiony był pod fajne efekty. Przyznam szczerze, że niektóre starsze filmy (np. Powrót Króla i inne filmy fantasy) lepiej wyglądałyby w 3D, chociaż nie były pod 3D robione... ;/ Ale tak już jest - kasa i rozgłos... przez to przedobrzyli chyba nieco. Gdyby wypuścili wierną adaptację "Hobbita" (która mogłaby zająć 1 lub góra 2 filmy), to potem nie mogliby wykorzystać kapitału, jakim są pozostałe historie Tolkiena. Za parę lat by nakręcili pozostałe historyjki i ludzie mogliby nie interesować się tym zbytnio, bo to "mało znane historyjki". A pompując te filmy do wielkości obszernej trylogii mogą zarobić więcej, wykorzystując to, co normalnie mogłoby nie przynosić wielkich zysków. Bo każdy słyszał o "Hobbicie" i kojarzy się on z WP, dlatego ten tytuł jest strzałem w dziesiątkę. Ludzie chcieli zobaczyć "Hobbita", który zakończy się dopiero na trzeciej części - i to tylko dlatego, że wątki spoza bazowego dzieła zabrały czas na przedstawienie historii wyprawy do Ereboru. To właśnie ściąga ludzi - chęć ujrzenia samego "Hobbita"...
Ale film i tak bardzo mi się podobał :D każdy, nawet największy fan, zawsze znajdzie swoje przeciw. Jednak ten film i tak nie ma wg mnie zbyt wiele "przeciw". Ja po prostu skupiałem się na filmie, a nie na historii Tolkiena i jego odzwierciedleniu na ekranie.
Akurat byłem na wersji 3D i wydała mi się... niepotrzebna. Kieruje film ku komercji, a dla mnie utrudniała też podziwianie niektórych scenografii (dla mnie podziemne królestwo goblinów było już jednym wielkim chaosem, jak śluz z żaby na biologii, pod mikroskopem).
Wiem, że Tolkien dość swobodnie skorzystał z Hobbita, ale jednak wzbogacił go nie o własne, wydumane głupoty (jak to miało miejsce np. w polskim Wiedźminie), lecz inne dzieła autora (Simmarilion, Niedokończone opowieści). Nie jestem tak gorliwym fanem, zwłaszcza Hobbita, ale większość wątków jakoś pamiętałem z lektur. Oczywiście, niektórzy będą żądać dokładności co do koloru kamizelek, inni - jak ja - cenią twórczą swobodę, o ile zmierza w ciekawych kierunkach. Trudno tu zadowolić wszystkich, ale nie jest to dzieło zrobione z lekceważeniem pierwowzoru i jego miłośników (jak było w przypadku tego Wiedźmina).
Podsumowując - tak jak Tobie, film mi się podobał. Nie wynudziłem się. Zarzuty o pewną efekciarskość wydają się słuszne, zbytnie wydłużenie projekcji też. Ale ma też powstać megawidowisko hollywoodzkie, nie film eksperymentalny (zdaje się, że ktoś kiedyś nakręcił WP w wersji animowanej, jakby wspieranej kwasem (LSD) i słabo na tym wyszedł).
Pozdrawiam
"Przecież Ryszard III w mundurze z czasów współczesnych sugeruje przekazywanie zupełnie innych TREŚCI (jeśli tak chcesz podkreślać, rozumiem) niż w wykonaniu tradycyjnym." - naprawde? A to ciekawe, normalnie odkrywcze. Czyli ksiazka wydana na papierze lub wyswietlona na monitorze ma inna tresc. Chlopie, mylisz postawowe pojecia, mylisz calkowcie tresc z forma.
Nie spoufalaj się i mi zbyt wiele nie imputuj, "chłopie"
- po pierwsze - u Ciebie ostatnie - cosik mi się widzi, że pomyliłeś formę z nośnikiem (wydanie e-book z kodeksem), nie będę się znęcał, tylko następnym razem nie pomyl nośnika z nocnikiem, bo Ci się ekran zaiskrzy
- po drugie, to już temat na inną dyskusję. OCZYWISTE jest, że dramat literacki to także wybór realiów historycznych, miejsca akcji etc. To nie jest kwestia formy. Jeśli opisujesz np. życie księcia duńskiego z XV wieku, a ktoś to przenosi do współczesnego parlamentu polskiego, gdzie ojciec Hamleta będzie np. przypominał Leppera, to chyba reżyser chce nam przekazać coś zupełnie nowego (plus wszystkie konotacje z Szekspirem), np. coś o dramatyzmie polityki tu i teraz. Zgodzisz się, że Szekspir, wystawiając swoje tragedie, nie przewidywał takiej TREŚCI.
Na koniec. Żeby jeszcze namieszać, choć pewnie nie uwierzysz. Współcześnie rozróżnienie TREŚCI i FORMY to historia. Zapytaj jakiegoś polonistę o stopniu wyższym niż magister. Zmiana formy przekazu, np. narratora np. z trzecioosobowego (Roman zobaczył) na pierwszoosobowego (Ja, Roman, zobaczyłem....) niesie w sobie zmiany w treści. Duże. Mam nadzieję, że je dostrzeżesz.
w innych przypadkach to ma znaczenie, np. jeśli swoją miłość opiszesz w formie sonetu, to gdzieś w nawiązaniach będziesz miał Petrarkę, jeśli w formie wiersza wolnego - to nie.
Popytaj, poczytaj, albo mi uwierz. Przede wszystkim, nie pisz tak przemądrzałym tonem, bo zazwyczaj taką FORMĘ wybierają ignoranci, co potem rzutuje na TREŚĆ przekazu - wychodzi, że się ignorancją chwalą.
Skoro nie Jesteś fanem ani Tolkiena, ani " Hobbita ' to co Cię obchodzą zmiany w treści? ... bo ja czegoś tu nie łapię ...
Bo tylko fan(atyk) oczekuje czegos powyzej zera? Interesujaca teoria. Za duzo TV i kolorowej makulatury, facet. Zacznij rownac w gore, a nie w dol.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Adaptacja_filmowa - tam już ktoś o ty napisał na dole, ale niektórym trzeba chyba tak łopatologicznie. A jak Ci nie chce się klikać - "W praktyce jednak adaptacja filmowa często wykracza poza tę definicję, poszerzając lub nawet zupełnie zmieniając kontekst dzieła." Więc bardzo proszę wszystkich aby Tolkiena zostawiono w grobie. A najlepiej to po prostu przestać chodzić do kina...
Czasem niektórzy naprawdę gubią gdzieś swoje rozumy na rzecz wielkiego parcia aby napisać coś "mądrego" na forum.
No paczę i nie wiem na co. Non stop przewija się w temacie, ze "to nie jest wierna ekranizacja książki". Ofc, ze nie jest, bo nie miała taką być. Miała być wizją reżysera i tyle. I zaznaczam, że dopiero dziś idę na film. Tylko, że niczego nie oczekuję po nim, poza dobrą muzyką, fajnymi efektami i świetnym klimatem. Zupełnie nie interesuje mnie to jak bardzo odbiega on od oryginału lub nie. Pewnie dlatego nie mam z tym problemu.
I nie traktuj tego jako osobistą wycieczkę do Ciebie. To ogólna odpowiedź do tego tematu. napisałem akurat pod Twoim komentarzem bo najbardziej mnie chyba zirytował:)
Wyżej zacytowałem definicje ze Słownika terminów literackich, red. Sławińskiego. Tam i adaptację, i ekranizację (w odniesieniu do beletrystyki) określono jako PRZERÓBKĘ FILMOWĄ, bądź PRZERÓBKĘ PROZY NA EKRAN. Kwestii wierności wcale nie poruszono, bo to zupełnie ślepa uliczka.
Proszę bardzo, to samo źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Hobbit_%28trylogia_filmowa%29
"Będzie EKRANIZACJĄ powieści Hobbit, czyli tam i z powrotem autorstwa J.R.R. Tolkiena i zostanie wprowadzona do kin jako prequel trylogii Władca Pierścieni."
A teraz: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ekranizacja
" Jednakże w przeciwieństwie do ekranizacji, która przenosi na ekran utwór literacki w sposób możliwie wierny oryginałowi, adaptacja określa twórczy przekaz idei, wizji czy tematu danego dzieła"
Tak więc proponuję najpierw zorientować się w sytuacji zanim oskarży się innych o gubienie rozumu.
Przecież zostały użyte słowa 'w sposób możliwie wierny', to nie jest równoznaczne do 'kropka w kropkę'.
Widzę że fani twórczości Tolkiena zamiast się cieszyć że PJ w Hobbicie obejmuje od razu tematykę Silmarillionu wolą marudzić i narzekać. Dla mnie rozszerzenie treści Hobbita i pokazanie wątków pobocznych to bardzo dobre uzupełnienie. Film się dobrze ogląda i można się napawać (chyba najlepiej) przeniesioną fantastyką na duży ekran. Można też śmiało stwierdzić, że dostajemy dwie ekranizacje w jednej - przecież poza Hobbitem PJ przekazuje nam masę innej treści, która poniekąd jest autorstwa Tolkiena. Analogicznie fani się powinni cieszyć że ktoś jest w stanie tak sprytnie połączyć dwie rzeczy w jedną. A to ze przy okazji PJ sobie zarobi grubą forse to mi nie przeszkadza, wręcz uważam ze mu się to należy (w bonusie dostałby buziaka ode mnie gdybym go tylko spotkała bo godziny spędzone na oglądaniu WP i hobbita uważam za bezcenne).
To, że się czepiacie przerobienia paru szczegółów, które poniekąd były przerobione dla dobra spójności fabularnej 3 filmów i które nie były w zbyt istotne fabularnie w Hobbicie jest dla mnie nie do pojęcia, uważam że szukacie dziury w całym i zdecydowanie powinniście sobie poszukać dziewczyny żeby rozładować niepotrzebne napięcia, zacząć postrzegać świat w jaśniejszych barwach i cieszyć się z takich drobnostek, jak dobrze zrobiony film o twórczości Tolkiena.
Ekranizacja książki oznacza OPARCIE fabuły na treści książki, a nie wciskanie w usta bohaterom każdego zdania z książki włącznie z kropkami.
Nope. Ekranizacja oznacza przedstawienie wątków i historii zawartych w danym dziele. To o czym piszesz to adaptacja a to nie to samo i musi zostać wyraźnie zaznaczona ta różnica na filmie( z reguły pojawia się fraza "Na motywach powieści bla bla bla")
Jak teoria w praktyce się sprawdza możemy stwierdzić na podstawie 99% ekranizacji - czepiacie się.