Wiedziony kiepskimi recenzjami oraz niezaprzeczalnym faktem ,iż HORSEMEN: JEŹDŹCY APOKALIPSY był filmem, który na rynek amerykański nie trafił w szerokiej dystrybucji na ekrany kin... długo broniłem się przed jego zobaczeniem.
Jednak tak jak wielu miłośników kina koniec końców nie mogłem oprzeć się obsadzie owej produkcji i skusiłem się na seans tego obrazu na DVD.
Powiem Wam szczerze Drodzu Użytkownicy, iż teraz odczuwam bardzo duży dyskomfort z powodu tego wyboru, gdyż straciłem nieco ponad 90 minut ze swego życia (o pieniądzach wydanych na film już nawet nie wspomnę).
Dziełko Jonasa Akerlunda to dość nudny, przewidywalny i wtórny thriller, który łączy w sobie klimat i nieco tematyki znanej z SIEDEM wraz z krwawymi scenami rodem z PIŁY oraz nutką "genialnego" obłędu przywodzącą na myśl MILCZENIE OWIEC.
Jego glównym bohaterem jest pewien zblazowany detektyw, który ucieka w pracoholizm po śmierci żony i kompletnie nie potrafi nawiązać kontaktu emocjonalnego ze swymi dowma synami.
Pewnego dnia trafia on na dość paskudną sprawę rytualnych mordów wiążących się z Apokalipsą św. Jana.
Niestety ten intrygujący pomysł dość szybko zostaje zatracony w warstwie mętnej, nacechowanej miernym moralizatorstwem fabuły, która raz to jest boleśnie przewidywalna, a raz rażąco absurdalna.
HORSEMEN- JEŹDŹCY APOKALIPSY to dość pretensjonalny i kiczowaty zlepek scen, pomysłów i sekwencji i znanych z innych popularnych moralizatorsko-krwawych thrillerów. Problem w tym, że w owym "filmowym produkcie" brak jest napięcia, wewnętrznej energii, zajmujących fabularnych zwrotów akcji i co najważniejsze ciekawych kreacji aktorskich.
Jonas Akerlund zgromadził na planie do prawdy imponującą obsadę. niestety Dennis Quiad w swej roli męczy się niemiłosiernie i cały operuje miną zbolałego psa. Clifton Collins Jr. nie ma widzowi do zaoferowania nic poza świeżo zapuszczonymi wąsami i krucz-czarną czupryną (która prawdopodobnie jest peruką).
Azjatycka gwiazdka Ziyi Zhang stworzyła tu bodaj najbardziej karykaturalną kreację w swojej karierze.
O udziale Patricka Fugita czy Petera Stormare nie warto szeroko wspominać ,gdyż ich role są tu niemal epizodyczne. Przyznać jednak trzeba, iz wspomniana przeze mnie dwójka chyba najlepiej wywiązała się tu ze swego aktorskiego zadania.
Jest jeszcze młody Lou Taylor Pucci, którego anemiczna kreacja sprowadza się w zasadzie tylko do mętnego przewracania oczami.
Jedyne plusy tej produkcji to stylowe zdjęcia, chwilami mroczna atmosfera oraz przyzwoita muzyczna ilustracja autorstwa Jana A.P. Kaczmarka.
Na koniec ostrzegam przed karykaturalno-karkołomnym zakończeniem filmu (jest ono jest jednak do przewidzenia), które głosi, iż należy poświęcać więcej uwagi, czasu i miłości swoim dzieciom. No cóż- uwaga to i słuszna, ale czemu zaraz wygłaszać ją za pomocą tak krwawego i pretensjonalnego filmu grozy?!
Zdecydowanie odradzam seans.