Uprzedzam od razu. Ten komentarz jest długi, chwilami zawiera odniesienia do różnych tekstów kultury, ironiczne wstawki, i jest raczej chwalący The Horsemen niż krytykujący, więc może lepiej tego nie czytaj :)
Ja, czytając wiele Waszych komentarzy na temat The Horsemen, czuję wielkie zdziwienie, które dziecko neostrady zawarłoby pomiędzy emotkami o.O a :|
Nie czuję się ekspertem, gdyż pewnie wielu z Was obejrzało więcej niż ja. Niemniej jestem miłośnikiem perfekcyjności w tworzeniu napięcia, dlatego lubię thrillery, lubię dobre thrillery, w których zakończenie jest nieprzewidywalne. Stawiam wysokie wymagania aktorom, zawsze łudzę się, że znów zobaczę kogoś na miarę Hopkinsa i Foster. I... jestem pod wrażeniem The Horsemen.
Pomijam zdjęcia, wykorzystanie przestrzeni jak na początku filmu, muzykę Kaczmarka, Quaida. To niemal niekwestionowane atuty. Ale dziwię się, kiedy czytam tak negatywną ocenę motywu nieszczęśliwych morderców, sztucznej psychopatki ze skośnymi oczami jakkolwiek się ona zwała, spodziewanego zakończenia. Bardzo szybko obczaiłem, że syn macza w tym palce. Fuck, można rzec, jeśli się lubi niespodziewane zakończenia. Ale nie fuck, nie w kinie, mimo że ciemno. Właśnie paradoksalnie możliwość domyślenia się who is the boss jest atutem, bo pozwala zwrócić uwagę na coś innego. Gdy myślę tylko o niesamowitym zakończeniu, gubię wątek. Gdy domyślam się, kto jest kim (i wciąż nie mogąć przewidzieć różnych zwrotów akcji), mogę przekierować uwagę na psychologię postaci i na inne szczegóły, co jest atutem np. "The Death Note".
Sztuczna Skośnooka. A jakiej się spodziewaliście? Budzącej zaufanie? Jeśli tak, to słusznie, bo psychopaci nierzadko mogą budzić zaufanie. Ale mogą też nie budzić. Mogą sprawiać wrażenie dziwnych. Ona była sztuczna, dziwna, ble, ale czy dlatego, że jest kiepska? Doprawdy łatwo grać ludzi jednoznacznych albo jednoznacznych w swej niejednoznaczności. Sztucznych i przeciętnych zagrać trudno, bo zawsze widz może mieć wrażenie, że to nie kwestia gry, tylko słanych umiejętności aktora. Możliwe, że skośnooka aktorka zgrała kiepsko, ale to tylko jeden z wariantów.
Nieszczęśliwi mordercy. Emo. Nie, to nie film o emo. Emo mówi na jednym wydechu 'jest mi źle idę się zabić'. Nieszczęśliwy człowiek często nie mówi 'jest mi źle'. Czasem idzie się zabić. Czasem nie. Czasem żyje i dramat odrzucenia przeżywa po cichu, czasem ogłasza go światu, czasem staje się wielkim działaczem społecznym, by zagłuszyć swój ból i kiedy wyznaje komuś, że jest samotny, jego wyznanie budzi zdziwienie.
Dramat dziewczyny wykorzystywanej przez ojca może skutkować niemożnością zbudowania związku w przyszłości i "tylko" na tym się skończyć. Przy osobowości, jak to się dawniej mówiło, psychopatycznej, może doprowadzić do morderstwa. Dramat geja, którego wstydzi się brat, który dla tegoż geja jest idolem, i drwi z niego, ile może. Ten dramat jest w stanie doprowadzić do ciągłego szukania miłości, nawet chwilowej, nawet czysto fizycznej - dla niekochanego i odrzuconego brata to zawsze jakaś miłość, choćby by była jej największą parodią. Może, nie musi (nie będę tu podawał tuzina innych wersji how to suffer :) Może doprowadzić też do tego, co zobaczyliśmy w filmie - chęci ukarania zarówno brata, jak i siebie, przy czym brutalnie zabicie siebie w takich okolicznościach staje się być może największą karą dla brata.
Dramat niekochanego syna, syna, który notorycznie dostaje sygnał: 'jesteś dla mnie ważny, ale...' może przerodzić się w obojętność, może też przerodzić się w morderstwo.
Morderstwo nie musi być skutkiem dramatu, może być przygodą i durną próbą zemsty i niewłaściwego ocenienia sytuacji, jak to chyba stało się w przypadku ofiary Zarazy.
Ten film pokazał podobne motywy, ale jednocześnie tak różne. Różne jak różny jest człowiek, wszak jak to nazwała Wisława Sz., 'różnimy się się od siebie jak dwie krople czystej wody'. My, ludzie, jesteśmy podobni, podobne prawa emocji nami rządzą, ale każdy z nas jest indywidualnością, i mój ból zęba jest moim bólem zęba, choćby moja dentystka widziała już tysiąc czterdzieści trzy chore szóstki.
Chce mi się rzec: nie niszczcie jamniczka. Ale nie będę kontynuował mimo wszystko nieco zbyt patetycznej stylistyki The Horsemen, i powiem po prostu: je..ć szczegóły, podobało mi się :)
I chyba nadszedł czas na kropkę.
Hahahah, możliwe, że to jest ch...owy film, ale to tylko jeden z wariantów. Słaby film zrobić trudno, bo zawsze widz może mieć wrażenie, że to jest po prostu SŁABY FILM. Co więcej, to może nie być wrażenie;p
Po obejrzeniu tego filmu w mojej głowie zostało tylko pytanie: CO, powtarzam CO to wszystko miało niby wspólnego z apokalipsą i jeźdźcami?? No chyba, że wg autorów św. Janowi chodziło o to, że rodzice powinni spędzać więcej czasu z dziećmi?
Gdybym miał zgadywać to powiedziałbym, że ktoś napisał scenariusz "thrillera" o dzieciach emo, a producent po jego obejrzeniu zbitchslapował (jak najbardziej słusznie) delikwenta i film próbowano ratować dodaniem na siłę wątku religijnego. Nie wyszło. O ile w 7 motyw grzechów głównych w zgniłym społeczeństwie był wpleciony bardzo zgrabnie, a już popełnienie dwóch ostatnich było prawdziwym majstersztykiem, tak tutaj apokalipsa ma się do faktycznych zbrodni i ich motywów jak pięść do nosa.
I te tłumaczenia. "Śmierć to fizyczność a wojna to stan umysłu". Eeeee... nie?
Generalnie to jest dokładnie, jak opisałeś - początek całkiem obiecujący, a po jakichś 30 minutach, gdy zobaczymy o co faktycznie chodzi w intrydze i domyślimy się, kto jest głównym winowajcą na twarz wpełza grymas niesmaku i jest jedno wielkie "aj waj".
Jeszcze co do obsady to ta mała Chinka cziku-czikulinka się chyba z innej bajki urwała? Oglądając film miałem wrażenie, że jest w moim wieku, a po sprawdzeniu okazała się nawet starsza. Nie ma to jak dobrze dobrać aktora do roli, nic, tylko się cieszyć, że Nicole Kidman nie wzięli. Poza tym rola drewniana. Podobał mi się tylko luzacki imidż partnera głównego bohatera, chyba sobie zapuszczę takie wąsy.
Ach, niektóre dialogi były strasznie mocne.
- Zrobił 4 urządzenia, a mamy tylko 2 ofiary.
- Cholera, to znaczy, że będą 2 kolejne.
Ohoho, way to go.
Podobają mi się Panów(?) opisy filmu. Może był trochę naciągany, jakoś to wszystko mi nie "grało", i w sumie motyw do zabijania trochę emo... ale jedno mi się podobało. Ujęcia, zima, śnieg skrzypiący pod stopami... Widać, że reżyser jest szwedem;). A co do przewidywalności..Bardzo przewidywalny, wszystko było niestety dla mnie jasne od początku, choć moim zdaniem lepiej by było, gdyby "śmierć" umarł, miałoby to lepszy wydźwięk. Chinka była z jakiejś innej bajki w ogóle, wszyscy inni jeźdźcy się zabili/zabijali, a ona poszła prosto do detektywa, przy czym nie dała mu nawet najmniejszej wskazówki (no przynajmniej takiej, którą by załapał..)Ogólnie odczucia mam mieszane, połączenie tych wszystkich scen gore (fuj, te haczyki w oczach, blah!)z takim marnym zakończeniem jakoś mi nie pasuje. Aż strach się bać dzieciom ten film puścić :P.