Ole Bornedal nie zrobił furory w Hollywood i choć wielu mu ją wróżyło. Może i dobrze, bo widać iż na swoim podwórku czuje się dobrze.
Opowieść o małym miasteczku, gdzie prym wiedzie "hołota". W takim miejscu ksenofobia i nienawiść mają dużą szansę zapuścić korzenie. Szybko przekonuje się o tym bogata rodzina, oraz uchodźca z Bośni.
Pierwsza połowa filmu jest świetna. Twórca szczegółowo opisuje miejscową społeczność, bawiąc się narracją, tempem akcji oraz kontrastami. Dzięki temu widzimy wiele rzeczy z wielu perspektyw. Niestety potem jest gorzej.
Gdy dochodzi do sceny obławy przy domu bohatera ten film już nie tyle przypomina "Nędzne psy" co wręcz z nich zrzyna. Pojawia się niespodziewanie mnóstwo motywów podobnych do dzieła Peckinpaha, nawet jeśli do końca tu nie pasują. Samo zakończenie jest nieznośnie przerysowane, na siłę brutalne i doprawione jakimś dziwacznym humorem (no chyba że ten był niezamierzony...). Podobało mi się tylko jedno dość duże niedopowiedzenie na samym końcu, choć widzowie z filmwebu nie do końca zrozumieli, że reżyser specjalnie je wprowadził i uznali je jako główną wadę.
Ogólnie to "I zbaw nas ode złego" jest kawałkiem klimatycznego i mocnego kina. Tylko że o ile ładnie opisuje funkcjonowanie małego miasteczka, to niestety nie uzasadnia skąd w takowym biorą się wszelkie uprzedzenia. Na końcu czeka nas więcej krwawej jatki, niż refleksji. A szkoda. Ode mnie 6.
Muszę obejrzeć "Nędzne psy" wtedy wydam ostateczny werdykt. Jednak mimo to film zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Bardzo ładnie nakreślony obraz bandy alkoholików, którzy pod wpływem żądnego zemsty i nie mającego już nic do stracenia weterana przeistaczają się w wielkich patriotów żądnych krwi. Znajdują w tym szansę by zaistnieć jako pożyteczny element społeczeństwa, zyskać szacunek swojego chorego mentora i zaspokoić chore pragnienia. Łatwo, mając już wyrobioną reputację, sterować takim motłochem. Każdy z nas ma jakiegoś wroga, ale łatwiej zobaczyć go w obcym niczego winnym człowieku, niż w samym sobie lub butelce. Końcówka rzeczywiście bardziej przypominała survival horror niż dramat społeczny. Moja ocena 8.
Podpisuję się pod Twoją recenzją od trzeciego akapitu. Bornedal robi horror z pretensjami do kina społecznego i bardzo łatwo znajduje winnego - to Bóg, a w zasadzie ludzie w Niego wierzący. Mam swoją satysfakcję (gorzką, oj, gorzką), patrząc na ten obraz z perspektywy roku 2016. Moim zdaniem, hołota zasiada np. w Parlamencie Europejskim, bo dla mnie hołota, to ludzie bez skali wartości, bez zasad, łatwo dryfujący po aktualnie słusznym morzu. Sam film, z tym nieznośnym głosem z offu, wywołuje we mnie nieodparte wrażenie, że reżyser chce się podobać - tak realizacyjnie, jak i treściowo - co nie jest niczym nagannym, tyle że odbiera mu szansę na powiedzenie czegoś od siebie.