Bardzo czekałam na nową część Indiany, w dzieciństwie byłam wielką fanką i sentyment pozostał. Jednocześnie bałam się, że ta nowa część rozczaruje mnie jak „Królestwo kryształowej czaszki”. Przed pójściem do kina odświeżyłam sobie trylogię i ze smutkiem zauważyłam, że przygody Indiany nie są już tak fascynujące jak wtedy kiedy byłam dzieckiem i święcie wierzyłam, że to wszystko się mogło zdarzyć. Wybrałam się do kina trochę zmęczona i przykro to powiedzieć, trochę z wewnętrznego przymusu, bo bilety już kupione i szkoda żeby się zmarnowały…… i znów poczułam magię kina! Nie przeszkadzały mi wcale naciągane, wręcz nierealne sytuacje, przeciwnie, czasem mnie trochę bawiły, a czasem podziwiałam „jak oni to zrobili?” (szczególnie Harrison, który ma już 81 lat!). Bawiłam się świetnie! Z radością odkrywałam kolejne analogie i powiązania z wcześniejszymi filmami. Zatraciłam się w tej historii i poczułam „to coś”, takie wewnętrzne katharsis, którego szukam w filmach i w kinie.