Po seansie muszę powiedzieć, że film jest po prostu słaby. Oglądało się go całkiem ok, ale do pierwszych trzech części się w ogóle nie umywa. Sam nie wiem, brakuje w tych wielu nowych filmach jakby duszy. I nie chodzi mi nawet o postać chrześnicy Indiany, która faktycznie bywa irytująca, ale młodzi ludzie często tacy są - porywczy i myślą, że pozjadali wszystkie rozumy w wieku lat 24, co jest oczywiście śmiechu warte, ale nie ma w tym nic niezwykłego. Dla mnie film był mało ciekawy, ale przede wszystkim w poprzednich częściach uwodził sam Indiana - charyzmatyczny, z bajeranckim uśmiechem, czasem niezdarny ale jednak uroczy i przystojny facet. Tego niestety w ogóle nie ma - Harrison Ford z całym szacunkiem już takich ról grać nie powinien, bo się do nich nie nadaje. Starsi aktorzy jak najbardziej mają miejsce na scenie, ale nie w rolach akcji. Z powodzeniem mogą grać uczonych, polityków czy podobne postaci, gdzie błyszczy ich intelekt i doświadczenie zbierane przez lata.
Także podsumowując, seansu nie żałuję, natomiast więcej go na pewno nie obejrzę i w mojej opinii był on zupełnie zbędny. Prawdziwy Indiana Jones skończył się na świętym graalu.