film wcale nie tak prosty, jak się wydaje na początku. choc nie jest to wnikliwe studium socjologii społeczenstwa amerykanskiego lat 80. (jak padło w jednym z komentarzy) to jednak przejmuje swoją pozorną płytkością obrazu i obecnym przez caly czas drugim dnem. jakby pozbawiony ocen obraz paru "zyc", paru osób. a jednak.
po pierwsze glowny bohater przechodzi przez prog nieswiadomego igrania i zdawac zaczyna sobie sprawe z tego, ze w pozornie przyjemnej grze z zyciem dostaje w dupę (w przenosni i dosłownie).i co z tego, skoro na niego juz za pozno. zatem nic z madrosci tej nie wyniknie, jak i nie wyniklo ze smierci chlopaka z poczatku filmu.
po drugie, z miasta nie ma ucieczki, poza fizyczną, co niejako pokazuje siostra grahama. musi byc z dala, by nie zarazic się wirusem LA.
po trzecie, wszystko tu daży do smierci faktycznej, bo smierc christie jest dopiero pierwsza w nadchodzacym lancuchu.
przejela mnie ta kwestia "moglbym powiedziec, ze dorastałem w LA. ale to nieprawda. nikt nie dorasta w LA".
film o agonii uczuc prowadzacej do agonii czlowieka.
mieszam to z pewnym brakiem odpowiedzi na pytanie "no i co z tego?", bo to co drastyczne dla bohaterów, wydaje się czyms, na co sami bardzo pieczolowicie zapracowali. i...???