Wszyscy znają cuchnącego, grubego, zielonego ogra Shreka, który w przeciągu ostatnich dziewięciu lat dorobił się (prawie) czterech pełnometrażowych filmów, dwóch animacji krótkometrażowych, kilkunastu gier wideo, komiksu, setek książek, ton przeróżnych gadżetów i armii wiernych fanów, którzy w zbliżające się wakacje przeżyją coś na kształt wniebowstąpienia podczas premiery ostatniego rozdziału przygód sympatycznej paczki przyjaciół z Zasiedmiogórogrodu. Nie będzie to jednak pożegnanie z walecznym kotem w butach, którego będziemy mieli okazję zobaczyć jeszcze w jego własnym obrazie, o ile projekt gdzieś po drodze nie upadnie. Dlaczego o tym piszę? Ano, po prostu chcę pokazać, że DreamWorks lubi swoich bohaterów (no, może poza ziomalami z „Rybek z Ferajny”) i kasę, którą mu oni zapewniają. Głową firmy jest Jeffrey Katzenberg, niegdyś prezes Disneya, obecnie szef szefów w wytwórni znanej z produkcji lekkich, zabawnych i nastawionych głównie na nastoletnią publikę animacji, takich jak Madagaskar, czy Kung Fu Panda. Są one pełne humoru, nawiązań do popkultury i oryginalnie napisanych postaci, ale od zawsze brakowało im głębi oraz magii, która zapewniłaby jakość tworów Pijara i wyróżnienia nieco większego, niż „marna” nominacja do Oscara (którą, notabene, dostaje praktycznie każda pełnometrażowa animacja wchodząca do kin – a tych, niestety, wciąż jest jak na lekarstwo). Tegoroczne dzieło Chris’a Sandersa i Deana DeBloisa – „Jak wytresować smoka” – jest o tyle ciekawym dziełem, że gdyby nie początkowe logo z chłopcem łowiącym ryby, pomyślałbym, że mam do czynienia z kolejnym disnejowskim produktem. Gdy z ciekawości spojrzałem na filmografię owej dwójki reżyserów, wszystko stało się jasne – to właśnie ci panowie są twórcami jednej z moich ukochanych bajek z lat młodości, „Lilo & Stich”. Absolutnie uwielbiam tę kreskówkę! Jednym z jej głównych atutów jest fenomenalne OST, na którym znajdują się same najlepsze przeboje samego króla rock’n’rollu – Elvisa Presleya. Ale nawet najlepsza muzyka na nic by się nie zdała, gdyby fabuła skleciona została na kolanie (tak, jak np. ta recenzja). Zresztą, spójrzmy tylko na uroczy pyszczek Szczerbatka – nie przypomina on Wam Sticha? Tyle tylko, że w 3D. Pełnym 3D.
KILL DA MONSTER!
Na bliżej niezlokalizowanej wyspie Berg, żyło sobie plemię dzielnych i walecznych wikingów, których życie toczyło się głównie wokół nieustannych polowań na bardzo lub jeszcze bardziej groźne smoki. Wódz wioski, Stoick, był najwytrwalszym wojownikiem spośród całego zgromadzenia, gdyż to on własnoręcznie unicestwił dziesiątki, a może nawet setki latających, piekielnych gadzin. Ów twardziel miał też syna – a zwał się on Czkawka. Heroizm i siła przechodzi w genach, razem z grzechem pierworodnym, czyż nie? Hmm… już samo imię chłopaka daje mniej więcej wgląd na jego charakter. Nie żebym był jakiś uprzedzony, ale wyobraźcie sobie barczystego schaba z rogatą czapką i brodą do kolan, który wjeżdża na swym niezłomnym rumaku do płonącej wsi, rzuca się na ziejącego ogniem stwora, urywa mu łeb i mówi „Nie lękajcie się, ludzie! Jam jest Czkawka, młot na smoki!”. Jak nietrudno się domyślić, młodzian był równie waleczny, co pozbawiony kończyn pasikonik zostawiony na parapecie w burzliwą noc. Przynajmniej miał chłopina ambicje pójść w ślady ojca i któregoś dnia upolować legendarną Nocną Furię – smoczysko tak zwinne, że nikt dotąd nie był w stanie zebrać na jego temat jakichkolwiek informacji, by wpisać je do lokalnej wikipedii. Wtem, podczas jednej z epickich bitew mieszkańców wioski ze skrzydlatymi najeźdźcami, stało się coś zupełnie niespodziewanego – Czkawka zestrzelił armatką mitycznego gada… co, swoją drogą, żadną tajemnicą nie jest, a już na pewno nie dla tych, którzy widzieli wcześniej zwiastun.
JAK WYTRESOWAĆ STICHA
Jednak to nie historia jest najmocniejszą stroną obrazu, a rewelacyjna oprawa i urzekający bohaterowie, którzy potrafią zauroczyć widza w dosłownie każdym wieku. Moim zdaniem „Jak wytresować smoka” to takie małe arcydzieło DreamWorksu, które w końcu w pełni zasłużyło na Oscara za najlepszą animację. Jako przeciwnik trójwymiarowości w filmach muszę tym razem uderzyć się w pierś i przyznać, że animatorzy nie obijali się pracy i doskonale dopasowali wszystkie sceny do formatu 3D. Avatar dla dzieci? Jak najbardziej! Zamiast sprzedawać kolejnej porcji tych samych żartów, tyle że w nieco innych realiach, twórcy zaserwowali nam prawdziwą baśń z morałem (edukacyjny bonusik dla najmłodszych). Smok Szczerbatek jest tak uroczy, że ma się nieodpartą chęć go przytulić, bez względu na to, jak śliski i nieprzyjemny w dotyku by nie był. Dzięki efektom w IMAXie jest to prawie możliwe. Warto przekonać się na własnej skórze, jak wytresować smoka. Najlepiej całą rodziną!
-------------------------------------------------------------------------------- ---------------------------
+ przesłodki smocio, sympatyczni bohaterowie, świetna animacja, efekty 3D na poziomie, film dla każdego...
- ...komu przewidywalne historie nie przeszkadzają, mogło być nastawione nieco bardziej na starszą widownię
================================
cinemacabra.blog.onet.pl
Ocena: 78/100