5,3 50 tys. ocen
5,3 10 1 49806
5,3 62 krytyków
Joker: Folie à Deux
powrót do forum filmu Joker: Folie à Deux

Czy Joker to psychopata, buntownik, który wszystkich wykiwa, jest silny, bezwzględny, przy tym artystyczny i inteligentny? Nie, w rzeczywistości mamy Arthura, chorą psychicznie osobę, która nie radzi sobie kompletnie, która gdzieś głęboko chce dobrze, która daje sobą manipulować i która potulnie godzi się z tłamszącą ją rzeczywistością tak długo, jak tylko jest w stanie to wytrzymać.

Czy miłość jest wybawieniem? Nie. Problem jest zbyt głęboki i w praktyce nierozwiązywalny. Jedyna realna pomoc idzie od strony adwokat, ale sam Arthur nie jest w stanie dotrzymać jej kroku, próbuje, ale nie ma między nimi żadnej relacji, bo o takiej nie mogło być mowy w tamtym momencie. Iskierką nadziei na relację jest dopowiadanie sobie wielkiej miłości ze strony Harley, tylko dlatego, że poświęciła mu trochę uwagi. Scena rozmowy w więzieniu, gdy on odkrywa jej kłamstwa, to kunszt manipulacji z jej strony. Arthur daje się rozgrywać jak dziecko, nie dlatego, że nie czuje, że coś jest nietak, ale dlatego, że to jedyne, czego może się uczepić. Scena seksu była żałosna, a uczucia bohaterki nieszczere. Tu nie ma i nie było miłości.

Musical - czyli pewnie radośnie, śpiewnie i wesoło? A może długo, nudno i o tym samym? Ktokolwiek się nudził na scenach śpiewanych - myślę, że miał się nudzić. Sceny pokazały wyobrażenia Arthura - człowieka zniszczonego, nie mającego w niczym oparcia i takie były - banalne, wyolbrzymione, monotematyczne i ... nudne.

A może nić porozumienia ze strażnikiem, który lubi muzykę i zabiera Arthura na zajęcia? Tak, strażnik chciał poniekąd dobrze, ale wszystko w granicach - bez spoufalania się. Mógł z nim iść na zajęcia, mógł mu pozwolić rozmawiać z Harley, żartować sobie od czasu do czasu, ale ani kroku dalej. Jak tylko Arthur poczuł, że może stworzą jakąś koleżeńską relację i poklepał go po plecach, to dostał mocne uderzenie w potylice. Proste i zrozumiałe - wymowne.

A ktoś chciał film o Jokerze zabijace, anarchiście i nie podoba się komuś musical o wyobrażeniach chorego człowieka? Jeśli tak, to właśnie takie było podejście tych ludzi, którzy kibicowali Arthurowi tylko wtedy, kiedy był Jokerem. Nie obchodził ich człowiek, tylko symbol.

Ten film jest przede wszystkim smutny - scena, gdy Harley maluje Arthura, a on godzi się na to tylko dlatego, że woli udawać kogoś, kim nie chce być niż nie mieć nikogo. Albo gdy już mamy przedstawienie Jokera dawane przez niego na sali sądowej, znowu świat fantazji, w końcu coś się dzieje i nagle niskorosły świadek morderstwa opowiada, że chociaż całe życie różni się od innych, to dopiero wtedy naprawdę poczuł, jak niewiele znaczy, gdy nie mógł zareagować widząc morderstwo. Wypowiedź, która zaburza całe przedstawienie, psuje całą zabawę.

Na koniec - po co zabijać kogoś, kto niedługo zostanie stracony? Ano idealne przypieczętowanie całego filmu - nie dlatego, że ktoś chce, aby Arthur umarł, ale tylko dlatego, żeby pokazać mu i dać przekaz, że albo będzie Jokerem albo go nie będzie wcale.

To nie jest żadne doszukiwanie się ukrytych sensów, tylko zwykłe zauważenie konsekwencji - konsekwencji w przedstawieniu problemu z prawdziwej strony, problemu nierozwiązywalnego, tragicznego, który jest przeżywany przez bohatera przez lata, ale który tak naprawdę prowadzi tylko w jedną stronę. Bez zwrotów akcji, bez wielkich romansów, odkryć, nawróceń. Tak, Arthur zrozumiał, że nie jest Jokerem, ale to nic nie zmieniło. Cokolwiek by zrobił, niczego by to nie zmieniło. Był przegrany na starcie - w dzieciństwie, gdy się nad nim znęcano i od wtedy toczył swoje przegrane życie w jednym kierunku.