Krótkie wprowadzenie do filmu streszcza fabułę koncentrując się na wątku romansu Haidera z transseksualną tancerką Bibą. Tymczasem od początku do końca to historia Mumtaz, żony Haidera. Reżyser wydaje się skrywać swoją bohaterkę, niczym rodzina Haidera, która w znakomitej większości obdarza dziewczynę codzienną obojętnością, nie zwracając uwagi na jej indywidualny dramat.
Jest wiele pięknych kadrów w tym filmie, jak wieczorne zaułki miasta, gdzie budzi się pożądanie. Jednak scena, w której rodzina Haidera decyduje o losie jego żony to prawdziwa perełka. Można poczuć napięcie chwili kiedy kamera wyłania się powoli zza pleców Mumtaz, jakby Mumtaz nie istniała …
Oczywiście film prezentuje o wiele szersze spektrum problemu, jakim jest los kobiet w Pakistanie czy Indiach. Zepchnięte na drugi plan żony z czasem tracą swoją integralność, by ostatecznie po śmierci współmałżonka społecznie umrzeć.
Reżyser snuje swoją opowieść z wielkim wyczuciem, dawkując napięcie i stopniowo zmniejszając dystans pomiędzy widzem a postaciami. Z jednej strony, ze względu na miejsce w którym rozgrywa się historia - pakistańskie miasto Lahore, mamy poczucie bycia w egzotycznym i obcym środowisku. Ujmuje scena z teatru tańca erotycznego, gdzie znacznych rozmiarów diva, z prowokacyjnym sercem na pośladkach wzbudza aplauz męskiej publiczności. Jednocześnie jednak przekraczamy próg intymności bohaterów, tak że bez problemu możemy identyfikować się z ich historią.
„Joyland” to Piękne kadry, świetna gra kamery, bardzo udane role i kameralna opowieść, która rozbrzmiewa jakże mocnym finałem.
Komentarzem z offu może być książka autorstwa Pauliny WIlk „Lalki w ogniu”.