"Jurassic World: Odrodzenie" pod wieloma względami przypomina "Godzillę" z 2014 roku. Oba filmy mają te same wady i zalety. Gareth Edwards jest całkiem sprawny w budowaniu scen akcji, które są stosunkowo różnorodne i pomysłowe. Świetnie buduje i utrzymuje w napięcie. W niektórych scenach "Jurassic World" przypomina niezły horror. Jednak podobnie jak w "Godzilli" fabuła jest schematyczna a bohaterowie papierowi. Pomysł na film jest kolejną po filmie z 2015 roku powtórką oryginalnego "Parku Jurajskiego". Bohaterów jest za dużo i nic o nich nie wiadomo. Mają maksymalnie jedną cechę. Jest całkowicie zbędna rodzina, pani komandos, doktor i zły gość z korporacji. Szkoda, ponieważ był potencjał na więcej. Scena werbowania Duncana Kincaid (Mahershala Ali) automatycznie przywoływała lepsze filmy. Scenografia altanki na wodzie z automatu kojarzy się z pierwszą grą w ruletkę w "Łowcy jeleni". Przedstawienie opryszkowatego przewodnika z łatwością ogrywającego miejscowych z miejsca przywołuje Marion z "Poszukiwaczy zaginionej Arki". Był potencjał też na "Czas apokalipsy", ale Duncan jako szmugler zarabia tak dobrze że ma łódź z wyposażeniem godnym milionera lub szejka, a kłuci się o drobne.