Przygody skacowanych kawalerów dumnie wkroczyły na polskie ekrany jako najbardziej kasowa komedia tego roku, przy okazji zbierając niezłe recenzje u krytyków, co szczerze powiedziawszy jest dla mnie dość zaskakujące, bo film nie wyróżnia się niczym szczególnym i mimo iż, zręcznie umyka szufladce z napisem „skretyniałe amerykańskie komedie”, to nie prezentuje niczego szczególnego...
Rewelacyjne zawiązanie akcji jest tu tylko pretekstem do ciągu bardziej, lub mniej (lub w ogóle) zabawnych scenek z udziałem naszych bohaterów. Momentami zdaje się nawet, że reżyserowi zaczyna brakować pomysłów jak to wszystko pociągnąć, więc, a to wrzuci skośnookich, a to zacznie odstawiać durne szopki z paralizatorem (co za fatalna scena!!), a to, ku uciesze widzów, zaprosi na plan Mike’a Tysona.
Taki ciąg skeczy zawiązanych cienką fabularną nitką. Dasz się porwać lub nie…
Jeżeli ktoś ma rzeczywiście ochotę na dobrą komedię o wieczorze kawalerskim, to polecam wyjątkowo czarny, krwawy i makabryczny film Petera Berga „Gorzej być nie może”. Tam dopiero jest ostra jazda, przy której film Phillipsa przypomina nieporadne działania prawiczka.
Moja ocena - 5/10