Idąc do kina spodziewałam się głupiej komedii o czterech facetach podczas wieczoru kawalerskiego. To, co dostałam to głupia komedia o czterech facetach podczas wieczoru kawalerskiego (a raczej "after party" po nim), ale za to jaka zabawna. Żarty, choć mało wysublimowane, nie są naciągane. Widz śmieje się zarówno z wyglądu bohaterów, sytuacji oraz tego, co mówią. Jako komedia - bardzo udana.

Jeśli chodzi o bohaterów, to są to wyjątkowo dobrze dobrane postaci - każdy z nich jest inny (wygląd, styl życia), ale tworzą razem wybuchową mieszankę, którą miło ogląda się na ekranie. Co więcej, niezwykła chemia między aktorami była wyraźnie wyczuwalna od początku do samego końca.

Nie mogę zapomnieć o dwóch elementach, które mi osobiście bardzo się podobały: muzyka oraz lokalizacja. Mieszanka dobrze znanych utworów z różnych gatunków dodawała energii filmowi. Za to, pustynne widoki Nevady podnosiły jego gorącą atmosferę.

Choć sama końcówka jest dość Hollywoodzka i sentymentalna, to zostaje rozładowana zdjęciami, które widz ma "przyjemność" podziwiania na końcu. Jest to ostatnie potwierdzenie, że obraz nie ma być ambitnym, stymulującym dziełem, tylko wakacyjnym, lekko głupawym filmem poprawiającym nastrój. I w tym zakresie jest sukcesem.