Panie i panowie, wśród wielu produkcji spod znaku amerykańskiego horroru do naszego kraju przypłynęło kolejne "arcydzieło". Muszę jednak ostrzec oddanych fanów gatunku. Lepiej byłoby, gdyby "Karma..." została za oceanem. W założeniach miało być to kino grozy w stylu retro - tzn. pełne scen przemocy i seksu, a zarazem klimatyczne i nie pozbawione napięcia. Strach się bać normalnie. Niestety, panu Westowi wyszła - za przeproszeniem - kupa, która nie zadowoli ani fanów klimatycznego horroru, ani wielbicieli kina gore (do których pozycja owa najwyraźniej jest skierowana). Fabuła jest cieniutka - szóstka osób pląsająca po wielkim domu w poszukiwaniu czających się w ciemności okrucieństw (w pojedynkę, ale co tam), ginąca po kolei ze szponów żądnych krwi succubusów. Succubusy owe to demony żeńskiego rodzaju, które najpierw zaspakajają swe erotyczne żądze, a potem głód przez pożarcie nieszczęśnika. Schemat więc jest prosty: ktoś się pląta po domu, szuka. Spotyka succubusa pod postacią pięknej kobiety, która natychmiast zrzuca z siebie ubranie, następuje scena kopulacji, a potem krwawego mordu. Tyle o fabule. Gdyby jeszcze realizacja stała na przyzwoitym poziomie - nic z tego. Marne aktorstwo, teatralna sztuczność, tandetna charakteryzacja i dźwięki, a sceny grozy zamiast straszyć - śmieszą. Jeśli miał to być pastisz kina gore, to reżyserowi też to się nie udało. Oglądając ?Karmę...? ma się wrażenie, że gonił jedynie za golizną i scenami przemocy. Fani horroru - nie patrzcie nawet na to filmiszcze. A fani gore niech lepiej odkurzą wczesne produkcje Petera Jacksona.