Dla tych z was, którzy boją się spoilerów - pierwsza część tego tekstu jest bez spoilerów - fear not :P
TL;DR Krótko i na temat - Justice League jest filmem turbo przeciętnym. Niestety. Ma parę momentów, które zapadają w pamięć ale ogólnie jest bardzo płytki i... pusty (to chyba dobre słowo - ale o tym będzie w części tekstu ze spoilerami).
Wszystko co się działo w około tego filmu nie wyszło mu na dobre (no nie możliwe? :P). Na każdym kroku widać, że ten film jest pocięty makabrycznie i zwyczajnie za krótki na to co chce przekazać - tutaj wina leży całkowicie po stronie szefostwa WB, które się usrało, że film nie może być dłuższy niż 2h bo... za mało będzie pokazów jednego dnia w kinach... xD serio. Witki opadają. Widać straszliwie, że film był robiony (składany?) przez dwie osoby - wystarczy obejrzeć parę filmów tych panów aby oglądając JL zauważyć, która część jest zrobiona przez kogo. Zack Snyder dostarcza smutek, mrok i wszystko to za co ja osobiście polubiłem DCEU, Jack Weedon dorzuca “humor”, który sprawdza się w Marvelu, a tutaj zupełnie nie pasuje. Justice League jest jednym wielkim zawodem fabularnym. 2 na 3 dowcipy są wklejone na siłę i ni hu hu nie brzmią naturalnie. Sam początek filmu jest świetny - świat opłakuje śmierć Supermana i pogrąża się w chaos - jest pewna scena z wyrostkami, którzy napastują jakąś właścicielkę sklepu, która to scena jest świetnie zrobiona - oddaje doskonale to czym jest świat bez Supermana. A potem? A potem jest już niestety płasko, a następnie z górki. Jedyne co ratuje ten obraz przez totalną klapą to bohaterowie - można by nawet napisać BOHATEROWIE, ponieważ każdy z nich jest świetny na swój własny sposób (oprócz Batmana, ale o tym za chwile). Ezra Miller grający Flash’a robi świetną robotę jako “młody narybek” do panteonu bohaterów. Jason Momoa grający Aquaman’a dodał tyle męskości do tej postaci, że aż testosteron wycieka z ekranu. Zaskoczeniem (naprawdę pozytywnym!) jest Ray Fisher, który wycisnął wszystko za pomocą swojej (pół) twarzy (reszta to CGI :P) i dostarczył nam Cyborga z o wiele bardziej ciekawszym rozwojem bohatera niż się można było spodziewać... natomiast Ben Affleck zawiódł. Lekko ale zawiódł - ja osobiście pokładałem w nim duże nadzieje ponieważ dzięki jego występowi Batman vs. Superman nie było totalną klapą i był on moim zdaniem najlepszym Batmanem od czasu gdy pelerynę założył Michael Keaton. A tutaj w JL, zagrał tak jakby był w tym filmie za karę... straszna to jest strata. Gal Gadot kradnie wszystkie sceny w jakich występuje - ale jak to mawia stare przysłowie “z gówna bata nie ukręcisz”, to że ona wypada super to nie znaczy, że scenariusz jest super... bo nie jest. Dostajemy 3 (słownie: trzy) dobre sceny w tym filmie (więcej w spoilerach), całą masę średnich i kilka kiepskich. JL powiela większość grzechów BvS w tym największy za który odpowiadają włodarze WB i DC - czyli grzech wciśnięcia kilku filmów do jednego. Mieliśmy to w BvS i w SS mamy to również tutaj. Gdy oglądamy pierwszą cześć tego filmu to cały czas towarzyszy nam poczucie, że “zobaczył bym film o tej postaci”, “ooo... to ciekawe - zobaczył bym film o tym wydarzeniu”, “hym... ciekawe jak to się stało w przeszłości”... tymczasem dostajemy 3 minutowe fleshbacki i krótkie dialogi i nic więcej.
Reasumując część bez spoilerów. To po prostu smutne co się dzieje z tym uniwersum. Po tak fajnym otwarciu jakim był Man of Steel i po pozytywnym zaskoczeniu jakim była Wonder Woman wracamy znowu do okolic Batman vs Superman oraz Suicide Squad... brrrrrr. Szkoda.
Czy warto do kina? Średnio. Raczej tylko w jakąś środę za 17 złotych (czy ile tam to teraz kosztuje w środę). 5/10 dla mnie. Z + za Gal.
Ps. o głównym przeciwniku nawet nie wspomniałem, bo połowa gier komputerowych w którego grałem miała ciekawszego bossa. Szkoda palców na klawiaturze na pisanie o nim.