Zauważyłem na forum, że wiele osób interpretuje ten film na różne sposoby, doszukuje się ukrytych symboli i znaczeń. Sam byłbym nawet w stanie obronić tezę, że film stanowi rekonstrukcję mitu o Prometeuszu.
Paradoksalnie wydaje mi się jednak, że Lighthouse najlepiej ogląda się jako film realistyczny, jako prostą historię o dwóch latarnikach, którzy popadają w szaleństwo przez samotność, alkohol, nudę, strach i stres.
Można się wówczas skupić na rysie psychologicznym postaci i wyśmienitym pojedynku aktorskim głównych bohaterów.
O ile postać Pattisona jest stosunkowo prosta - chłopak dręczony wyrzutami sumienia ucieka przed przeszłością - tak ciekawszy wydaje się bohater Dafoe.
W filmie nie jest to powiedziane wprost ale można wywnioskowlać, że w rzeczywistości jest to człowiek przegrany i żałosny. Prawdopodobnie żona go zostawiła a on sam kompletnie niczego w życiu nie osiągnął. Podbudowuje swoje ego zmyślonymi historiami o życiu na morzu. Na domiar złego ma kompleks sierżanta lub kierownika średniego szczebla - wykorzystuje swoją pozycję w latarni aby powywyższać się nad asystentem, nobilutuje się przyznając sobie wyłączne prawo do zajmowania się światłem latarni.
W tym ujęciu na wyspie nie ma niczego mistycznego, jest jedynie dwóch złamanych ludzi napędzających wzajemnie swoje demony i szaleństwo. Ostatecznie pozabijali się z powodu "magicznego" światła, które w rzeczywistości nie ma wielkiego znaczenia.
Film przedstawiony w tak prostym ujęciu ma wg mnie największą siłę. Jest najmocniejszy.
Kiedy poszukujemy drugiego dna szaleństwo latarników zaczyna się rozmywać, a na nich samych zaczynamy spoglądać jak na symbole, nie jak na ludzi.