każdy reżyser ma swoje wrota niebios, a kubrick ma lolitę. nasłabsze dzieło mistrza z gdzieś pomiędzy rozwielmożnioną hegemonią słowa a totalną eksplozją obrazu.
Nie zgodzę się z tą hegemonią słowa. Prawda dużo w Lolicie tekstu i tekstów, ale to co tutaj się liczy to podtekst, podteks i jeszcze raz podtekst.
spoko, coś w tym na pewno jest. nieszczęściem tego filmu jest moim zdaniem to, że zrobił go koleś, który totalnie potem odpłynął w obrazy dając nam wizje jakich świat (filmowy) nie widział i długo nie zobaczył. nie mogę oderwać tego tekstu i podtekstu od kontekstu jakim są inne a wielkie i późniejsze wunderwaffe kubricka, Lśnienie, Odyseja czy Mechaniczna Pomarańcza. kubrick najlepszy jest wtedy, kiedy odchodzi od tekstu literackiego, waży go sobie lekce, wręcz go niszczy, ignoruje, zmienia, gwałci i plugawi. nie bez powodu zrezygnował z nowatorskiej frazy burgessa, nie bez powodu stephen king chciał go zabić. z kolei Lolita to bodaj najwierniejsza adaptacja materiału źródłowego w całej jego filmografii.