Być może się mylę, nie specjalizuję się w szukaniu "drugiego dna", ale ja ten film odebrałam jako potępienie skrajnego feminizmu, jako opowieść o dokonywaniu wyboru tego, w jaki sposób korzystać się będzie z wolności i własnych możliwości. Skrajności nigdy nie są dobre, te feministyczne o wyzwoleniu- również.
"Małgosia i Jaś"- bo tym razem Małgosia nie jest tylko "narzędziem" do ratowania Jasia z tarapatów. Jej widoczny na początku strach przed "wolnością i siłą" pokazanymi przez czarownicę przeradza się w fascynację tą mocą i możliwościami, przestaje chcieć uciec, zaczyna pragnąć wolności od ciężaru opieki nad bratem, który jest mały, prosty, nic nie rozumie, więc przez to i uciążliwy. Ignoruje poczucie wewnątrz siebie, że coś jest nie do końca w porządku- bo nowe możliwości zaczynają się jej podobać. Ostatecznie wybiera korzystanie z tych możliwości, ale nie krzywdząc innych, stawiając na swój rozwój ale i bratu dając szansę na życie, z jakiego sama rezygnuje.
Dla mnie ten film to być może trochę opowieść o świadomej rezygnacji z posiadania dzieci, że można ich nie chcieć ale już je mając- można dać im szansę na inne życie zamiast "usuwać" ze swojego brutalnie i próbując tłumaczyć się tym, że "zatruwają" życie i odbierają możliwości.
Ale mogę się mylić. Może to po prostu ładny film z niepokojącym klimatem o dzieciach i czarownicy.