Kolejna rewolucja w kinie – „Maczeta“ jest pierwszym filmem stworzonym na życzenie. Zamiast produkować cały film, najpierw stworzono zwiastun – zarys fabuły, kilka groźnych spojrzeń głównego bohatera – i zapytano się ludzi, którzy go zobaczyli: „Chcecie?”. Odkrzyknęli „Chcemy!”, więc mają.
Pomyślcie tylko, jaką przyszłość ma takie traktowanie widzów. Zamiast np. 50 filmów miesięcznie, każdy o budżecie 10 milionów, będzie powstawać 10 filmów na miesiąc, ale każdy będzie miał o 500% wyższy budżet – bo twórcy będą mieć pewność, że ludzie do kin pójdą, więc producenci nie będą mieć oporów by dokładać do budżetu. A widzowie będą chodzić, bo to będzie film tworzony specjalnie pod nich, i to ze sporym budżetem. Cudowne perpetum mobile, tylko trzymać kciuki by tak się stało.
Inna historia, że trzy lata temu nie zainteresowałem się ani trochę zwiastunem „Machety”, i ze zdziwieniem zauważyłem u innych rosnącą ochotę na ten film. Nawet dziś, po obejrzeniu nowego filmu Rodrigueza, nie widzę w nim nic szczególnego, choć doceniam zaangażowanie ówczesnych twórców tego zwiastunu, który był na tyle dobry że do właściwego projektu przeniesiono nawet całe ujęcia – nie jakieś przypadkowe, ale konkretne, ważne dla fabuły.
Fabuła to historia Machete – latynosa, który został na ulicy zauważony przez pewnego biznesmena, który zaproponował mu zlecenie: zamach na znanego polityka. Dostanie broń i wysoką gażę, a po robocie ma tylko zniknąć. Sprawa się komplikuje, gdy Mechete zostanie oszukany, całe zlecenie okaże się spiskiem, a sam Machete - byłym agentem federalnym, którego, gdy się wścieknie, nic już nie zatrzyma.
Historia jak historia, ważniejsze jest to, jak wykorzystuje ją Rodriguez – a robi to trochę inaczej, trochę bardziej krwawo i efektowniej niż było trzeba, ale nie popada w efekciarsko, za to konsekwentnie prowadzi fabułę do końca. Raz zażartuje, raz pokaże trochę kobiecego ciała (chociaż jak ognia unika pokazania czegokolwiek), wykorzysta każdą okazję by nakręcić jeszcze jedną strzelaninę, jeszcze raz nakręcić Albę przechadzającą się w szpilkach, dokręci też kilka scen tylko po to, by pokazać małomówność Machete. Ale nie zgubi w tym wszystkim fabuły ani bohaterów (zaskakująco licznych).
Trochę szkoda, że do tej pory Rodriguez nie umie pisać dialogów (ich słuchanie wywołuje autentyczny dyskomfort), i miejscami zdrowo przesadza (pistolet z tłumikiem powodujący odrzut niczym shotgun), jednak w ogólnym rozrachunku dał radę nakręcić film, które do końca pozostał ciekawy i oglądało się go z przyjemnością.
"Pomyślcie tylko, jaką przyszłość ma takie traktowanie widzów. Zamiast np. 50 filmów miesięcznie, każdy o budżecie 10 milionów, będzie powstawać 10 filmów na miesiąc, ale każdy będzie miał o 500% wyższy budżet – bo twórcy będą mieć pewność, że ludzie do kin pójdą, więc producenci nie będą mieć oporów by dokładać do budżetu. A widzowie będą chodzić, bo to będzie film tworzony specjalnie pod nich, i to ze sporym budżetem. Cudowne perpetum mobile, tylko trzymać kciuki by tak się stało."
Wszystko fajnie, ale tak sobie pomyślałem, co będzie wtedy z tzw. "kinem ambitnym". Może David Lynch będzie chciał nakręcić film swojego życia, a widzowie (większość, bo zawsze większość decyduje) mu powiedzą: "Nie chcemy" i kasy nie będzie, i filmu też nie. Za to pójdzie 100 milionów na "John Rambo 3D". Wiele oscarowych produkcji to filmy, które przez kina przeszły bez wielkiego szumu, więc jaka będzie ich racja bytu, jeśli ich los spocznie w rękach ludzi napędzających powstawanie blockbusterów? Rodriguez i Tarantino mogą się nie martwić, ale już "Aż poleje się krew" nie było wielkim hitem w multipleksach.
Ale to tylko takie gdybanie.
Nie powiedziałem, że ta zasada powinna dotyczyć wszystkich filmów, tak jak dzisiaj reżyser może sam wyłożyć kasy na własny projekt. Optymistyczna wersja jest taka, że ten system będzie stosowany tylko do blok-basterów, które z reguły są tym lepsze, im większe mają budżety.
Nie wydaje mi się, ażeby czekało nas kręcenie filmów On-Demand. Według mnie takie coś to na razie czysta fikcja, która przynajmniej w najbliższym dziesięcioleciu nie znajdzie zastosowania w rzeczywistości. Nie wykluczam jednak, że kiedyś, kiedyś i jeszcze raz kiedyś spotkamy się tym zjawiskiem. W końcu Juliusz Verne, na 8 lat przed zwodowaniem pierwszego okrętu podwodnego przewidział konstrukcję takich łodzi, czyż nie?
Jeśli zaś chodzi o "zwiastun" Maczety, nie wydaję mi się, ażeby był on swego rodzaju zapytaniem widzów o akceptację tego filmu. Moim zdaniem, była to raczej czysta improwizacja, ot trailer wyimaginowanego filmu klasy C - składnik konstrukcji klimatu przed dwoma filmami rodem z tandetnego, samochodowego kina amerykańskiego.Uważam, że potwierdza to fakt, iż "Maczeta" trafił do kin dopiero teraz - w trzy lata po swym "zwiastunie". Tylko i wyłącznie dzięki naciskom fanów meksykańskiego kina akcji zawdzięczamy tą produkcję, gdyż początkowo Rodriguez jej nie planował.
"Moim zdaniem, była to raczej czysta improwizacja, ot trailer wyimaginowanego filmu klasy C - składnik konstrukcji klimatu przed dwoma filmami rodem z tandetnego, samochodowego kina amerykańskiego"
Wiem (bo to czysty fakt), ale chciałem inaczej napisać to co w recenzjach piszą wszyscy - że najpierw był zwiastun - ale inaczej, ciekawiej, oryginalniej. Traktuję swoich czytelników jako równych sobie, więc nie walę żadnych ostrzeżeń itd...
"Nie powiedziałem, że ta zasada powinna dotyczyć wszystkich filmów, tak jak dzisiaj reżyser może sam wyłożyć kasy na własny projekt. Optymistyczna wersja jest taka, że ten system będzie stosowany tylko do blok-basterów, które z reguły są tym lepsze, im większe mają budżety."
Fakt. A w najgorszym wypadku wolałbym obejrzeć 1 mega gniot o mega zajebistych efektach, niż 10 gniotów z kiepskimi efektami.