Po końcówce. A niestety ostatnie jakieś 20 min. "Maczety" to żenada. Całe to decydujące starcie jest
nudne, bez polotu i finezji, wszystkie fajne pomysły zostały wykorzystane już wcześniej. Na dodatek robi
się za głupio, nawet jak na taki film. Tak wiem, że to wszystko miało być z przymrużeniem oka ale jak np.
okazuje się, że Luz żyje wcale nie byłem zaskoczony, pomyślałem sobie raczej: "o nie, jednak to zrobili".
Pojawiają się też dziewuchy w strojach zakonnic ze spluwami, a jest już wtedy na nie po prostu za późno,
nie są już potrzebne. To zwyczajne pomysł upchnięty na siłę do scenariusza, bo taki fajny i tak pasuje do
tego filmu. Co z tego, że one wyskakują jak Filip z konopi i nie robią żadnego wrażenia - bo był już ksiądz
ze spluwami. No i jeszcze to jak Seagal daje się załatwić, to już było totalnie beznadziejne.
Generalnie oglądało mi się całkiem przyjemnie, ale ta końcówka zabiła pozytywne odczucia
akurat śmierć Seagala to żart z finałowych, zawsze epickich walk filmowych, gdzie heros po zażartej walce wygrywa. A tu nie. Ogólnie te ostatnie 20 minut to po prostu puszczenie fantazji i niemal improwizacja