"Malowany welon" to chyba najmniej namiętny romans jaki widziałem. Sztywne i lodowate stosunki pomiędzy parą głównych bohaterów z pewnością nie składają się na film o szcześliwym związku i wielkiej miłości. Do tanga trzeba dwojga, a tego tutaj brakuje. Jednostronne uczucie zestawione z kokieterią i brakiem odpowiedzialności doprowadza bohaterów nie do krainy wielkiego szcześcia, ale osamotnienia i przygnębienia.
Cóż, samej takiej konstrukcji fabuły nie mogę uznać za minus. Niestety zanim dotrzemy wraz z bohaterami do końca, to mija długi okres czasu, podczas którego nie udaje się do końca wiarygodnie ukazać bohaterów, ich motywacji, przemiany, decyzji. Naomi Watts i Edward Norton to wyśmienici aktorzy i w tym filmie prezentują doskonale swoją klasę. Nie chodzi więc o to, że im brakuje talentu. To postaci z kart scenariusza są nieprzekonywujące i mdłe. Nie chiało mi się ani chwalić bohaterów ani ich potępiać, bo najprościej w świecie mnie oni nie obchodzili. Szkoda, bo taka aktorska para zapowiadała sporo emocji, a tak jej rola skończyłą się na uratowaniu filmu od porażki. Poza zbyt długim czasem trwania i kiepską parą głównych bohaterów możnaby jeszcze zarzucić scenarzyście niekonskwencje w szkicowaniu postaci z drugiego planu, które czasami są niewiadomo po co, a czasami zachowują się zupełnie niespodziewanie tylko po to, żeby popchać nieco akcję do przodu. Najbardziej zdumiewająca jest scena przyjacielskiej wręcz rozmowy przy ognisku Walera z generałem, który to wcześniej mówił mało, a jeśli już to w bardzo nieprzyjaznym doktorowi tonie.
Nie jest więc wspaniale, ale nie jest też bardzo źle. Jest po prostu przyzwoicie. Ów uczuciowy chłód sprawia, że "Malowany welon" potrafi zaciekawić, bo nie jest kolejnym łzawym melodramatem. Film jest poza tym przepiękny w formie: ma cudne zdjecia i piękną muzykę.
7/10
Ladniej nie potrafilbym ubrac to w slowa :) - moje odczucia sa identyczne... ale do ostatniego akapitu (wiec ten pozwole sobie skomentowac) - mnie ta forma nie przekonala, ten uczuciowy chlod sprawil, ze caly film ogladalem beznamietnie, a ostatnie sceny, ktore mogly wbudzic zaciekawienie przelecialy jak w kalejdoskopie. Muzyka mnie nie chwycila, jakos mi nie pasowaly te kompozycje (szczegolnie ta po francusku, z pianinem), zdjecia rowniez nie - kilka naprawde pieknych ujec chinskiego krajobrazu nie powinno ksztaltowac calosci obrazu. Mysle, ze wzbogacenie tego filmu o spora garsc uczuc miedzy glownymi bohaterami niekoniecznie zmieniloby go w lzawy melodramat, a raczej (moim zdaniem) dodaloby uroku i przyjemnych wrazen. Nie moge ocenic go az tak dobrze. RESPECT
Ja bardzo sie cieszę, że film nie był kolejnym romansidłem o namietnej miłosci od pierwszego wejrzenia. Z pewnoscia nie mozna zarzucic scenariuszowi braku oryginalnosci. Norton i Watts jak zawsze swietni, piekne zdjecia i muzyka, zwlaszcza 'ta po francusku z pianinem';) wg mnie, pasowala idealnie. Caly film bardzo wzruszajacy, plakalam chyba ze 3 razy, najbardziej na scenie, w ktorej bohaterowie wreszcie wybuchneli ta wyczekiwana przez was namietnoscia;)Coz, widac przeze mnie tez wyczekiwana;) ale to nie znaczy ze reszta filmu wydawala mi sie beznamietna. Dla mnie 8,5/10
Wiesz, Słowik, wydaje mi się, że reżyserowi, tudzież aktorom nie chodziło wcale o przedstawienie namiętności. To nie był film mówiący o tym, jaka miłość jest namiętna bla bla. A to, że stosunki między głównymi bohaterami były chłodne,jest- wydaje mi się- uzasadnione. I w tym też tkwił swoisty urok filmu. A nie był to przecież melodramat.
Co do zdjęć i muzyki zgadzam się w zupełności.
Co do generała.. widocznie zmienił zdanie o Walterze? Bywa. Uprzedzenie zmieniło się w sympatię?
Jak dla mnie film sam w sobie piękny. Choć zgadzam się ze Słowikiem, nie jest wspaniale. Krótko: polecam:]
Generał zmienił nastawienia do Waltera. Początkowo traktował go jak każdego Brytyjczyka - tzn. jako buca, który przyjechał podbić jego kraj. Dopiero później zobaczył w niego dobrego człowieka, któremu zależy jedynie na przeprowadzaniu badań oraz na walce z chorobami zakaźnymi, przez co chce pomagać ludziom... Zauważyć też musiał całe oddanie Waltera w pracy. Nie skupiał się jedynie na "urzędowym" odwalaniu roboty, ale wkładał w to całego siebie i szukał wszelkich sposobów pomocy.
Zachwyciły mnie te obrazy w chłodnych tonacjach, przeplatane żywymi i zachwycającymi - zgadzam się, że zdjęcia są cudowne. Oszczędzono nam do minimum widoku chorych oraz sal szpitalnych... Muzyka również jest wyśmienita, od pewnego czasu nie wychodzi z mojego odtwarzacza nic innego ;-)
Papierowość postaci - chyba tak mogę to podsumować z Twojego postu - jest akurat wg mnie na miejscu. W moim odczuciu, gdyby postaci nie były takie "mdłe", jak to określiłeś, zakłóciłoby to całą linię przekazu w filmie... Tak wszystko jest dla mnie takie... delikatne - jak welon :-)