Po powrocie do domu z seansu tego filmu byłem tak zmęczony, że nie zostało mi nawet trochę siły na napisanie recenzji, czyli zupełna odwrotność tego co stało się po tym gdy obejrzałem Spider man no way home, dlatego po kilkudniowym odpoczynku przychodzę z tą krótką reakcją. Matrix resurrections jest nudną, cyniczną, zbankrutowaną próbą wydojenia starej serii filmowej za wszystko, co jest warta, niezręcznie próbując przekonwertować nowe pomysły na narrację, która została ukończona dziesiątki lat temu. Wydalona przez zapomnianą reżyserkę, która wydaje się sama niewiędnięć, dlaczego robi ten film, wprowadzającą mieszaninę skrzypiących w starszym wieku aktorów, którzy raptem mogą nadążyć nad scenami akcji i obsadę młodych przezroczystych pełnych nadziei aktorów, którzy są tak pamiętni i charakterystyczni jak wizyta późną nocą w kebabie. W skrócie matrix resurrections jest wszystkim, czego obawiałem się po wyjściu pierwszego trailera. Film absolutnie niczego nie osiąga, nie licząc podważenia i zrestartowania wszystkiego, co stało się w poprzednich trzech odsłonach. Ponownie Neo jest zamknięty w matrixie i musi zostać uwolniony, żeby ponownie ujrzał świat w swoich prawdziwych barwach. Ponownie świat jest zniewolony przez maszyny i jedynie mała grupa ruchu oporu może go ocalić. Ponownie widzimy hovercrafty i sentinele oraz ludzkie miasto ukryte głęboko pod powierzchnią. Ponownie postać musi odkryć swoje prawdziwe moce, żeby wypełnić swoje przeznaczenie.