Ogólnie film dobry i bardzo mi się podobał, ale po dłuższym zastanowieniu jedna rzecz mi się w nim nie podoba. Dlaczego osoba która robiła tak okropne rzeczy i która zasłużyła na karę, na koniec sprawia wrażenie ofiary?
Może to własnie taki rodzaj zabiegu? Znając całą historię Alexa, to przez co przeszedł i to co go spotkało po odbytej już karze (karma!) pozwala widzowi puścić jego złe uczynki w niepamięć i zacząć mu współczuć? A potem złapać się na tym, że współczuje zbrodniarzowi? Swoją drogą kwestia moralności i winy w tym filmie to temat rzeka. Strzelam, że sporo osób przy końcowych scenach miało w głowie coś w stylu "Jak ten zły starszy pan może się tak pastwić nad tym biednym Alexem?!".
Choć Alex jest złym człowiekiem, to jednak na samym końcu staje się "ofiarą rządu". Terapia Ludovico owszem, spowodowało, że nie popełnia przestępstw, ale co z tego, skoro gdyby nie fakt, że przed jakimkolwiek zamiarem aktu przemocy dostaje ataków mdłości, które też są przy słuchaniu Beethovena. Alex z charakteru jest podłym chłopakiem i miłośnikiem muzyki klasycznej, a ta terapia wręcz wyrwała jego osobę, żeby stał się "dobrym obywatelem". Cała historia Mechanicznej Pomarańczy w zasadzie mówi o naturze człowieka, o tym, że sam dokonuje wyborów, że (wiem, że to zabrzmi pretensjonalnie) dobrowolne zło może być lepsze od mimowolnego dobra. Bardzo dobrze opisał to kanał Skazany Na Film na YT w filmiku "Mechaniczna Pomarańcza: Jak dobrze być złym", polecam obejrzeć :)