PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=337532}

Miłość Larsa

Lars and the Real Girl
7,3 49 740
ocen
7,3 10 1 49740
6,8 20
ocen krytyków
Miłość Larsa
powrót do forum filmu Miłość Larsa

Film jest poprawnie zagrany i zawiera wiele elementów i motywów, które ocierają go o wybitność. Problem w tym, że ogólny przekaz jawi mi się jako apoteoza fałszu. Być może oglądałem go w niewłaściwym towarzystwie, ale ciężko mi oprzeć się wrażeniu, że takie właśnie było ogólne przesłanie - dobrymi są ci, którzy dobrze udają po to, by komuś było miło i lekko. Dla mnie to przerażające.

Samą chorobę zarysowano świetnie - motyw ciąży i śmierci, trudnych przeżyć z dzieciństwa, kwestia relacji z bratem i ojcem, zamiłowanie do różowego koloru (np. kula do kręgli i inne elementy), chwile, w których ujawniały się charakterystyczne tiki nerwowe bohatera czy wreszcie zagadnienie dotyku i przejmujący opis bohatera dotyczący tego czym on dla niego jest. Były też inne smaczki, jak panie siedzące w mieszkaniu gdy ktoś umiera czy samo zagadnienie męskości, dojrzałości mężczyzny.

Wszystko to sprawia, że film nie jest banalny i byle jaki. Ale jego przekaz razi mnie niemiłosiernie. Rozumiem, że konwencją zahacza o swoistą bajkowość. Wszakże częste zmiany wyglądu lalki (nie chodzi mi wyłącznie o ubiór) nie są zbyt łatwe do wyjaśnienia.
Ciężko mi pojąć to jak bohater mógł zaakceptować i przejść do porządku dziennego z dramatyczną zmiana konwencji, jaka w pewnym momencie się rozegrała. Jeśli lalka żyje i przejawia swą wolę wyłącznie w jego świecie wewnętrznym, to oczywistym klinczem nie do rozwiązania jest moment, w którym zaczyna ona rzekomo wyrażać ją także wobec innych. Zupełnie nie rozumiem jak możliwe jest to, by bohater zaaprobował stan, w którym lalka ma sporządzony swój terminarz i plany, a nie jest mu w stanie np. wyjawić na osobności, że tak naprawdę nie ma ochoty gdzieś tam iść i woli spędzić ten wieczór właśnie z nim.
W tym kontekście takie sceny jak jej "czytanie dzieciom", obecność na mszach (w tym na własnej - pogrzebowej, gdzie dowiadujemy się, że "kochała ludzi") czy przejazd karetką jawią mi się jako nazbyt dalece posunięte aberracje, które niczemu słusznemu nie służą. Kuriozalnym ich ukoronowaniem jest czynna odpowiedź społeczności w kontekście pytania: "co zrobiłby Jezus?". Mnie ciężko sobie wyobrazić, że Jezus, który sam nazywa siebie "prawdą" miałby chcieć, by poważnie zaburzony psychicznie osobnik zasiadł w ławach kościoła wraz z plastikową sexlalką i obejmował ją w przekonaniu, że jest ona kobietą, którą chce poślubić.

A tymczasem narracja filmu wydaje się być właśnie taka - prawdziwe pomaganie choremu, to utwierdzanie go w iluzji, to podpora kłamliwego fundamentu, to czynne dopisywanie kolejnych kłamstw. Dobre, pomocne i "tolerancyjne" ma być np. udawanie że miło spędza się czas rozmawiając z lalką. Jasne, atak na postawę chorego (np. poprzez otwarte kwestionowanie jego urojeń) pewnie wiązałby się z reakcją w postaci obrony (np. wyparcia), ale postawa radykalnie odmienna jest przesycona fałszem i stanowi realizację naprawdę ryzykownej strategii terapeutycznej.

ocenił(a) film na 6
_Struna_

Samo postępowanie głównego bohatera pojmowałem dwojako. Pierwsza opcja wyglądała mniej więcej tak:

W tej społeczności, by móc czuć się akceptowanym, powinienem mieć kobietę i z nią żyć. Tylko wtedy będę mógł się normalnie zachowywać, rozmawiać i prowadzić życia takie jak każdy. Nie mam kobiety i nie bardzo czuję się do tego zdolny, więc sprawię sobie plastikową lalę i będę udawał, że ją mam, a wtedy będę mógł wreszcie żyć jak normalny członek waszej społeczności i czuć się wreszcie zwyczajnie i swobodnie.

Za tą opcją przemawia fakt, że... znam parę takich osób! :)
Wprawdzie żadna z nich nie nabyła plastikowej lali, aczkolwiek osoby te łączy fakt, że czuły się bardzo mocno niekomfortowo we własnej społeczności z tytułu samego faktu, że nie były w związku - unikały spotkań towarzyskich ale i zwykłych rozmów, wymyślałby przyczyny, dla których na taką czy inną okoliczność "coś im wypada", ewentualnie - siedziały w ukryciu i zdawkowo odnosiły się do jakiegokolwiek zagadnienia. Dopiero moment, w którym "poznały kogoś", z kim mogą się pokazać niejako dawał im asumpt, by istnieć! By wyrażać jakąkolwiek opinię czy potrzebę, korzystać z powszechnie dostępnych dóbr i usług, by wreszcie samemu przejawiać tę czy inną inicjatywę! Oj, tak! Poznałem w życiu osoby, które potrzebowały statusu "bycia w parze", by przestać być na co dzień namiastką cienia samych siebie, a dopiero po wejściu w formalny związek zaczynały swobodnie oddychać, kroczyć i mówić, nierzadko zresztą odbijając sobie dawną bezczynność w dwójnasób.

Z biegiem filmu zaczęła we mnie jednak dojrzewać inna perspektywa pojmowania postawy głównego bohatera. Wygląda ona mniej więcej tak:

Boję się, nie umiem, nie próbowałem, nie wiem jak to jest, czuję niepewność, lęk, nawet ból... Więc wymyślam zabawę, by postawić się w konkretnych okolicznościach, dowiedzieć się jak to jest i w swoim tempie się wszystkiego nauczyć. Oczekuję i wymagam, by inni bawili się wraz ze mną. Jak będę gotowy, to powiem i wtedy zakończymy zabawę w jakiś fajny sposób i przejdziemy sobie do normalnego życia.

I taka perspektywa wydaje mi się w tym przypadku nieco słuszniejsza. Nasz bohater jawi się tu jako małe dziecko w świecie dorosłych, które potrzebuje czasu, uwagi, miłości i zrozumienia, by dojrzeć i czegoś się nauczyć. Powoli przepracowuje swe traumy i lęki, aż wreszcie jest gotów, by stwić czoła wyzwaniom rzeczywistości.

Super, ale ja w tym świecie naprawdę boję się urzeczywistnienia gorszego scenariusza, niż ten, w którym chłopiec dorasta i wszystko jest OK. Już nie chcę pisać o tym, że zwyczajnie nie można przymuszać wszystkich wokół, by grali w moją grę i o tym, że funkcjonowanie w wymyślonym świecie jest fałszywe i niebezpieczne. Chodzi po prostu o to, że człowiek, który raz przymusił innych do zabawy, już zawsze może być odbierany jako ten, który właśnie może się bawić - a więc nie do końca poważnie, nie do końca z szacunkiem i godnością. Po drugie, człowiek, który raz bawił się w taki właśnie sposób może, w trudnej chwili, znów przejawiać zakusy, by uciec przed rzeczywistością do świata urojeń. Życie z kimś takim musiałoby więc być przerażające, nawet jeśli już nigdy ów mechanizm by się nie powtórzył.

Nasz bohater przy byle problemie z nową, już realną, partnerką, może np. zacząć sobie wyobrażać, że jest chora albo umiera, by od problemu uciec. Jeśli partnerka zna jego przeszłość, wówczas nawet jeśli wszystko jest w porządku, zawsze może antycypować możliwe scenariusze i żyć w permanentnej trwodze, być może sama swą postawą sprowadzając któryś z niechcianych scenariuszy. Paradoksalnie, tylko partnerka, która nigdy nie poznała problemów naszego bohatera (bądź taka, która ma ograniczoną zdolność pojmowania) ma szansę szczęśliwie budować z nim nową rzeczywistość. Ale czy naszą córkę bądź przyjaciółkę skazalibyśmy na taką perspektywę?

To może wątek nazbyt oddalony od samej fabuły filmu, ale zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać z kobietą postawioną w takim właśnie życiowym klinczu. Była to rozmowa absolutnie fascynująca i dramatyczna. Otóż planowała ona zamążpójście i na krótko przed zaślubinami poznała z ust osób względnie postronnych cały szereg faktów na temat przeszłości swojego narzeczonego. Dowiedziała się o jego trudnym dzieciństwie, o kilku mocno nieudanych związkach, o jego leczeniu psychiatrycznym, problemach z pracą i była niewyobrażalnie zła i rozżalona z tego własnie tytułu. Stwierdziła bowiem, że tak czy inaczej wyjdzie za niego, ale mając świadomość owych faktów, nie będzie już mogła spać tak spokojnie jak dotychczas. Zadeklarowała, że jeśli jej małżeństwo, a tym samym i życie posypie się w ruinę, to za winnych tego stanu rzeczy będzie uważała tych ludzi, którzy poinformowali ją obficie i rzeczowo o przeszłości jej narzeczonego. Jej zdaniem odebrali jej tym samym prawo do życia w błogiej nieświadomości, szczęściu i beztrosce, jaką do owego momentu mogła się cieszyć ze swoim ukochanym. Od tego traumatycznego momentu już zawsze będzie spoglądała na niego przez pryzmat spraw, których nie chciała znać i które będą już zawsze zaburzały jej wewnętrzny spokój.

I to jest właśnie motyw, który rozumiem tylko teoretycznie. Dla mnie bowiem nadrzędną wartością jest prawda. Ona zaś może uobecniać się w całej palecie postaw - także i w postawie pełnego szacunku i absolutnej wrażliwości względem drugiej osoby. Metoda terapeutyczna przedstawiona w filmie z wyraźnym zabarwieniem pochwalnym jest przeto dla mnie przerażająca.

ocenił(a) film na 6
_Struna_

Aha, i na koniec tego monologu wyjaśnię skąd sam tytuł wpisu: "antybaśń". Otóż niemal każda baśń, ze szczególnym uwzględnieniem baśni klasycznych, przekazuje imponderabilia - elementarne wartości, takie jak prawda, miłość czy sprawiedliwość, niejako zakodowane w ciągu opowieści, często wyłaniające się na jej końcu. Tu zaś mamy do czynienia z narastającą apoteozą fałszu, swoistym sprzysiężeniem społeczności ku trwaniu w nieprawdzie; aż chciałoby się zapytać o tę dziecię, które będzie w stanie wykrzyknąć: "Król jest nagi!". Aranżacja końcówki filmu jak również wywiady z twórcami filmu nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że ich zamiarem było stworzenie jakiegoś wzorca postępowania, niedościgalnego ideału. To smutne.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones