Sądze,że scenariusz zakładał zmuszenie widza do refleksji i przeglądu własnego sumienia na tle rasizmu i zwrócenie uwagi na problem relacji międzyludzkich w dzisiejszych czasach. Pomysł dobry,tyczy się idei bardzo szczytnej i godnej uwagi. Jednak scenariusz sam w sobie jest sztuczny i zbyt wiele się w nim dzieje.Natłok sytuacj i zdarzeń służy jedynie trzymaniu widza w napięciu zamiast zmuszenia do głębszego myślenia.Psychologizm postaci jest bardzo spłaszczony.Uznano widocznie,że można przemawiać jedynie nagłymi zwrotami akcji,których tutaj wiele.Bohaterowie się przemieniają ,cierpią, płaczą
ale ja naprawde nie widze ich wnętrza i tego co nimi targa.Stają się zli jak ktoś im zrobi zle,a jak ktoś okarze im dobro to oni są dobrzy...To nie jest życie.
Zdanie mówiące o tym,że ludzie powodują wypadki po to żeby coś poczuć ,jest jedną z ważniejszych myśli filmu i chyba tylko ona zwróciła
moją uwagę.Ta myśl godna jest interpretacji.
Poza tym film jest zbędnym łzawym egzaltowanym plastikowym balastem na moją i tak ogłupiałą już głowę.
Drogi Macieju :P
niestety musze sie niezgodzic.moim zdanim to ze w scenariuszu wiele sie dzieje to plus, bo nikt niemowil ze ten film to studium ludzkiego sumienia czy wnetrza, wielo watkowa akcja to swietny zabieg dzieki ktoremu film sie nie dluzy i oglada sie go z "zapartym tchem".
w crash'u bylo bardzo wiele postaci rownozednych (pierwszoplanowych jesli mozna tak to ujac), w zasadzie wszystkie postaci (moze z wyjatkiem pary azjatow) "obdzielone" sa czasem antenowym po rowno; co za tym idzie niemozliwoscia staje sie wywnetrzanie kazdej postaci tak by widz sie z nia identyfikowal i mogl sadzic ze ja rozumie lub "czuje".
co do twirdzenia iz " to nie jest życie", coz... no niejest to zycie bo to film :P i jak to w filmie czesto bywa historia jest raczej maloprawdopodobna, mimo to film jest bardzo dobry (w moim mniemaniu) i ja osobiscie nieokresli bym go mianem plastikowego, powiedzial bym nawet ze jest oryginalny.
pozdro
Ja lubie te nudne filmy , w którch nic się nie dzieje ;)
Co do tego że bohaterowie nie mają czasu by się uzewnętrznić to masz rację ale to jest właśnie błąd tego filmu,który leży gdzieś w scenariuszu.
Jeśli chodzi o "życie" to też masz rację ale film mógłby być bliżej życia i nie stwarzać niepotrzebnej bajki.
Przyznam , że ogląda się go "zapartym tchem" ale ten suspens to tylko przykrywka dla braku autentycznej treści ,która byłaby godna uwagi.
Trochę niezręcznie mi to mówić, ale coraz bardziej zniechęcam się do "Miasta gniewu". I to nie dlatego, że wygrało w wyścigu Oscarowym z moim faworytem.
Oglądałem film dosyć dawno i był to chyba pierwszy z tych bardziej znanych filmów, nagradzanych w tym roku, które obejrzałem. I był to pierwszy film tego typu /przypadkowe spotkania iluśtam osób/ który obejrzałem. Podobał mi się, nawet bardzo. Wstawiłem dziesiątkę, zapamiętałem jako film na dziesiątkę i po paru dniach o nim zapomniałem. Dziesiątka została.
Dwa tygodnie później udało mi się zdobyć "Wiernego ogrodnika", którego bezskutecznie próbowałem wyrzucić z głowy przez kolejne dwa tygodnie, aż w końcu zacząłem oglądać drugi, trzeci raz w nadziei, że w końcu mi się znudzi. Od "Wiernego ogrodnika" "uwolnił" mnie inny, jeszcze bardziej uzależniający film, który obejrzałem do dzisiaj sześć razy. Te dwa filmy za każdym razem podobały mi się bardziej.
Przed samym rozdaniem Oscarów, chcąc przypomnieć sobie, co tak bardzo podobało mi się w "Mieście gniewu", włączyłem je drugi raz. I obejrzałem je prawie bez specjalnych emocji. Najbardziej podobała mi się scena z peleryną niewidką, muzyka, sama konstrukcja filmu, którą uważałem za nowatorską.
W końcu trafiłem na artykuł na temat w stylu "Dlaczego NIE dla Oscara dla 'Miasta gniewu'?" /tak przy okazji, podobnych artykułów o "Brokeback Mountain" były setki, wszystkie na jedno kopyto/. Zarzucał filmowi uproszczenie portretów psychologicznych bohaterów i przesadną naiwność /w szczególności: przesadne wyolbrzymienie problemu rasizmu/. Zarzuty były słuszne, ale przecież film może być naiwny celowo. Bo przecież hasło filmowe, a jednocześnie jedno z ważniejszych jego przesłań to: "Pędząc przez życie, zderzamy się ze sobą". Z tym że to, co wydawało mi się najmocniejszą stroną filmu, wcale nie jest nowatorskie.
Bo już nie raz pędziliśmy przez życie, zderzając się ze sobą. I ciekawe, że ten pęd w "Magnolii" /piszę ten komentarz właśnie po obejrzeniu "Magnolii"/ nie wystarczył nawet na Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny. Ciekawe, że ten pęd w "21 gramach" wystarczył tylko na zauważenie, jak świetnie potrafi grać Naomi Watts.
Nadal uważam "Miasto gniewu" za film dobry. Zdecydowanym plusem jest to, że potrafi dotrzeć do szerokiej widowni, przekazując pozytywne wartości ludziom, którzy nie mają głowy do kina wyjątkowo ambitnego. Ale umieszczając go parę miesięcy temu wśród najlepszych, nie zauważyłem, jak wiele w nim kuleje.