To Twoje zdanie.Moim zasłużył choćby dlatego,że opowiada o prawdziwym życiu,stereotypach.Poza tym film ma ciekawą formę-posklejane momenty z życia bohaterów,które łączą się w całość.Na mnie film wywarł pozytywne wrażenie,ale o gustach się nie dyskutuje:)Pozdrawiam
Właśnie problem jest taki, że stwarza pozory opowieści o prawdziwym życiu. Popada w skrajności, stosuje uproszczenia.
Zgodzę się z ciekawą formą. Film ogląda się przyjemnie, ma kilka świetnych scen /moja ulubiona - z peleryną niewidką/.
Ale główny Oscar to naprawdę za dużo.
Zamiast tego głównego, powinien dostać jeszcze Oscara za dźwięk, ale w tej kategorii nawet nie był nominowany /zdaje mi się, że głosujący trochę rozminęli się ze znaczeniem kategorii "najlepszy dźwięk". Jak najbardziej zgadzam się z Oscarem za efekty dźwiękowe dla "King Konga", ale nie mogę zrozumieć, czemu dostał go też za dźwięk, zamiast "Miasta gniewu" albo w ostateczności "Wyznań gejszy"/
Owszem, jest trochę uproszczeń, ale co z tego? Przecież ten film opowiada o zjawisku zderzenia się kultur i ich nierównych statusów, które to zjawisko w swej istocie jest niezwykle złożone i dlatego pewne uproszczenia są potrzebne, aby pokazać sedno problemu. To nie jest film o codziennym życiu i, moim zdaniem, takich pozorów nie sprawia. Czy może inaczej: Ten film nie ma na celu odtworzenia życia mieszkańców Los Angeles w skali 1:1. Ma on na celu pokazanie zjawiska, jego przyczyn i skutków.
Dokładnie.
Ale jest wyjątkowo daleki od "mówienia o życiu", właśnie przez te uproszczenia. Portrety psychologiczne stają się niepełne /można by wydłużyć czas trwania filmu, w końcu w ten prosty sposób "Magnolia" poradziła sobie świetnie z natłokiem bohaterów/, a zachowania bohaterów dość nienaturalne.
A to, że MA mówić o życiu, sugerują sami twórcy - hasłem filmowym, bądź co bądź bardzo dobrym.
Pomysł na scenariusz jest naprawdę bardzo dobry, doceniam pracę Haggisa. Ale film jest daleki od ideału /tylko dźwięk i montaż jest dla mnie idealny, i chociaż montażyści "Wiernego ogrodnika" mieli ciekawsze pomysły (charakter filmu dokumentalnego), montażyści "Miasta gniewu" z tradycyjnymi technikami zmontowali film perfekcyjnie/.
Poza tym - to wprawdzie o wiele mniej ważne, bo w końcu twórca ma prawo do tworzenia fikcji - problem rasizmu wydaje mi się ogromnie przesadzony.
Aha, jeszcze jedno. Jak dla mnie, film NIE POKAZUJE przyczyn zjawiska. Jedyna niezbyt udana próba pokazania tych przyczyn to gadka Ludacrisa. Samo zjawisko i jego skutki - jak najbardziej.
Dlatego wciąż wydaje mi się, że film ma za dużo luk. I niestety nie są to luki w charakterze niedopowiedzeń i zamiast zgłębiać film, spłycają go.
Oczywiście to moje zdanie.
Kto inny może to samo powiedzieć o "Brokeback Mountain".
Portrety psychologiczne są niepełne - zgadzam się, tylko że mnie to nie przeszkadza. Postaci jest dużo a czasu wręcz przeciwnie (od razu zastrzegam, że nie widziałem "Magnolii"). Oczywiście, można by film wydłużyć, ale nie wiem, czy miałoby to sens. Dlaczego? Dlatego, że to chyba nie miał być film psychologiczny.
Co do przyczyn zjawiska... Mógłbyś sprecyzować, co mówił ten Ludacris, bo mam zaniki pamięci?