(...) (...) Czarna rozpacz łykającej leki psychotropowe Dani (Florence Pugh) przypomina rozterki, z jakimi w „Hereditary” mierzyła się Toni Collette. Oba filmy garściami czerpią ze stylistyki folk horroru – ten nowszy, oczywiście, bardziej, bo jeszcze przed premierą obwołano go jako połączenie „Wicker Mana” oraz „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. „Dziedzictwo” mieszało grozę z dramatem rodzinnym, a w „Midsommar” przeplatają się horror i dramat post-breakupowy. Pugh wypada w roli przodującej koncertowo. Zanosi się płaczem jak duże dziecko, choć jest najdojrzalsza z całej grupy; dławi ją dotkliwy smutek, na który nie ma żadnego lekarstwa – do czasu wielkiego finału. Pchnięta na krawędź duchowej wytrzymałości, Dani zmaga się z bólem po stracie najbliższych, a dodatkowo musi odpierać pasywno-agresywne ataki towarzyszy z Ameryki – także samego Christiana. Przez rówieśników nie jest ani lubiana, ani szanowana; jej usta układają się w kształt podkówki, nawet gdy wieśniacy koronują ją jako „Królową Maja”. Pugh gra obłędnie – zupełnie jak Collette w „Dziedzictwie” – a na jej twarzy wypisanych zostaje tysiąc różnych utrapień. Świetnie potrafi oddać atak paniki, przejmujące są jej próby wyciszenia i wyplewienia z siebie wewnętrznego smutku. Dużo uwagi poświęcono w „Midsommar” emocjonalnym traumom, a występ Pugh szczególnie bliski okaże się tym widzom, którzy sami cierpią z powodu zaburzeń lękowych lub nerwicowych.
Aster wie, jak zasiać w widzu ziarno niepokoju. Napięcie prowadzi powoli, sceny uśmierceń niemal zawsze mają miejsce poza kadrem ekranu. Szwedzi rozmawiają najczęściej w swoim języku, a na ich twarzach widnieją ponure uśmiechy: kwestie dialogowe nie są jednak tłumaczone, podobnie zresztą jak symbole pogańskie, wykute w upiornych pomnikach. Jest „Midsommar” filmem-układanką. W rozmowie z Dani pochodzący z Hälsingland Pelle (Vilhelm Blomgren) wspomina śmierć swoich rodziców w ogniu. W scenie finałowej historia ta znajdzie swoje diabelskie wytłumaczenie. Świetną decyzją okazało się osadzenie akcji podczas tytułowego midsommar, z którym wiąże się przesilenie słoneczne. Tylko jedna sekwencja – w dodatku wyśniona przez bohaterkę – toczy się nocą; wszystkie pozostałe utopiono w gorących strumieniach światła. Nie sprawiło to, że film źle sprawdza się jako horror. Przeciwnie, dzięki ciekawemu zabiegowi zyskał niepowtarzalny charakter.
Pełna recenzja na #HisNameIsDeath
Mam chęć wybrać się na ten film do kina , czy fabuła jest tak samo prowadzona jak w filmach typu Hereditary czy mother!? Że trzeba znać jakieś symbole , okultyzmy, biblię itp . Podczas filmu Hereditary strasznie się nudziłem i nie wiedząc co to jest ten "Paimon" (dopiero po seansie wygooglowałem) strasznie popsuło mi to oglądanie tego filmu. I nie chodzi mi o to, że nie lubie horrorów na których trzeba pomyśleć , nie jestem fanem filmów z prostymi jumpscarami czy masami scen gore.
Można iść w ciemno, bo chociaż pojawiają się np. jakieś symbole wykute w pomnikach, to celowo nie są tłumaczone - mają być zagadką. Nie trzeba mieć żadnej wiedzy konkretnej, żeby obejrzeć ten film i chociaż jest długi, to szybko upływa, więc polecam wizytę w kinie.
Zgadzam się co do Pugh, to jest wybitna rola. Oby nie została tak niedoceniona jak Colette. Mam jeden problem z długością kolejnych rytuałów. Pod koniec stało się to dla mnie nużące. Przez to obniżyłem ocenę na 8/10. Ari Aster wyrasta na jedno z najgorętszych nazwisko współczesnego kina.