Jeden z tych filmów, które można spokojnie wskazywać jako przykład zmarnowanej szansy, niewykorzystanego potencjału. Dramaturgia, budowanie napięcia, wyrazistość postaci zerowa. Piękna, rozbudowana scenografia, wśród niej ospali, senni aktorzy, widać duży wysiłek twórców włożony w zbudowanie jednolitej, w miarę spójnej narracji. Osadzenie historii w miarę wiarygodnych realiach kulturowych, społecznych, religijnych. Tylko trudno było im zdecydować się, czy tworzą film obyczajowy, sensacyjny z intrygą kryminalną, horror komediowy, czy etiudę filmową dla studentów antropologii, etnografii, etnologii. Odpowiednie stopniowanie napięcia można było zbudować poprzez łączenie psychodelicznej muzyki z niepokojącymi ujęciami kamery, motyw środków halucynogennych wykorzystać do pokazania ciągłego przenikania się świata rzeczywistego z doświadczeniami duchowymi bohaterów, omamami, urojeniami. Stworzyć soczyste, wyraziste sceny grupowego, rytualnego spełnienia seksualnego stanowiące często o sile pierwotnych, plemiennych religii. W pewnym momencie same narzucać zaczęły się analogie do "Kultu" z 1973 (remake 2006), lub "Osady" z 2004 roku. Nuda, Panie... Nuda...