Kilka słów wstępu: pierwszy raz zetknąłem się w tym filmie z Arim Asterem i jestem pod wielkim wrażeniem. Być może jest to wschodzący talent na miarę nawet Kubricka, czas pokaże.
Film jest nakręcony doskonale: wizualnie wspaniały, scenariusz szczegółowo dopracowany i konsekwentny, ścieżka dźwiękowa moim zdaniem nie jest najmocniejszą stroną filmu ale przynajmniej pasuje do niego, nie psuje klimatu. Pod względem aktorskim jest również świetnie - i to nie tylko rewelacyjna w tej roli Florence, ale pozostała obsada też trzyma poziom. To co jest wielkim atutem filmu to klimat, sugestywne napięcie emocjonalne i przede wszystkim nieszablonowość. Nie uświadczymy tutaj głupawych i powtarzanych do znudzenia tricków jak muzyka sugerująca że coś się stanie, nocne sceny horrorowe, wyskakujące straszaki, pogonie za głównym bohaterem, walki itd. Film przełamuje schematy, nawet sam fakt że dzieje się cały czas w ciągu dnia (dzień polarny) przełamuje schemat klasycznych horrorów, w których zazwyczaj "zło" manifestuje się po zmroku.
I dochodzimy do punktu najważniejszego: o czym jest ten film, czy on w ogóle jest o czymś? I tutaj widzę powód skrajnych ocen filmu. Jeśli film potraktujemy tylko jako horror (może bardziej thriller?) to faktycznie do wielu aspektów możemy się przyczepić (np. do braku realizmu w zachowaniu głównych bohaterów), wiele rzeczy będzie denerwowało i ocena będzie adekwatna. Ale, moim zdaniem, film ma mocno symboliczny przekaz i pod tym względem jest to arcydzieło. Od razu zaznaczam, że możliwe są różne jego interpretacje, każda jest ciekawa i napisali je już inni użytkownicy. Nie uważam, że tylko ja go "rozgryzłem".
W mojej interpretacji ten film jest przypowieścią o upadku kultury zachodniej. Grupa znajomych decyduje się na wyjazd z ich świata. Ten ich świat to cywilizacja zachodu i wartości na jakich została zbudowana. Jakie motywacje mają poszczególni bohaterowie: Josh robi to dla kariery (pieniędzy). W jego postaci spersonifikowano też naukę działającą bez etycznego kręgosłupa, naukę dla samej nauki. Mark to hedonista - jego motywacją są przyjemności (seks, używki). Chris to człowiek chorągiewka - bierny, niezdecydowany, bez własnej osobowości. Nie wie w zasadzie po co tam jedzie, jedzie "bo tak", bo znajomi jadą. Jedzie może też aby uciec od dołującego związku, od nudy. Chris to taki "Jan Kowalski". A Dani jedzie bo jedzie Chris, jest osobowością ewidentnie toksyczną i jej motywacją jest zachowanie toksycznej relacji. Patrząc na te postaci uderza to, że nie tworzą oni jakiejś prawdziwej wspólnoty przyjaciół, nie spaja ich żadna głębsza relacja czy idea, jest to grupa indywidualistów, z których każdy żyje w swoim świecie. I jest oczywiście Pelle - on doskonale wie jaki zaplanowany został finał tej wycieczki, ale ukrywa tą prawdę przed pozostałymi i manipuluje słowami ("to jest rodzaj teatru") - Pelle to kontrkultura, to siła przeciwna naszej cywilizacji.
Podczas podróży do Szwecji mamy moment odwrócenia kamery - następuje stopniowe odwrócenie wartości. Świat staje na głowie.
I jest moment graniczny - przyjazd na polanę przed zażyciem grzybków. Tutaj jeszcze czujemy, że można by się z tego wycofać. Dani ma wewnętrzny opór przed ich zażyciem, przecież przeżyła traumę, a silne psychodeliki są ewidentnie niewskazane dla osób w stanie depresyjnym. Decyduje presja otoczenia - inni biorą, naciskają na nią, ona ulega. Widzę tutaj czytelną paralelę presji społecznej na akceptację wielu nowoczesnych, destrukcyjnych tendencji w kulturze, w polityce, w społeczeństwie. Paralela do konformizmu społecznego. Zażycie grzybków odcina Dani od ścieżki powrotnej - budzi się gdzieś w lesie, możemy sobie dopowiedzieć, że prawdopodobnie nie wie jak się tam znalazła i z pewnością nie potrafiła by wrócić.
I wreszcie mamy wioskę: to jest rzeczywistość jaka stanie się realna gdy zdepczemy nasze fundamenty. Pod płaszczykiem wspólnoty jest totalitaryzm i wyobcowanie. Ludzie z wioski nie tworzą związków, zniszczona została instytucja rodziny (znamienne) na rzecz kolektywu. Nie ma tam w ogóle żadnych realnych więzi tylko puste gesty i ceremoniał. Zamiast nowoczesnej technologii mamy zabobony i życie człowieka prymitywnego. Zamiast indywidualnej własności mamy własność wspólną. Starsi są eksterminowani (wiem, że sami tego niby chcą, ale ile oni tak na prawdę mają do powiedzenia?). Dopuszczalne są zbrodnie na dzieciach. Życie seksualne jest pod ścisłą kontrolą społeczności, a sam akt seksualny nie jest wyrazem indywidualnego pragnienia człowieka i jego miłości tylko nakazem kolektywu i realizuje się w sposób zbiorowy. Jest to pogrzebanie wolności człowieka i jego godności. I przede wszystkim nie jest to "komuna" o jakiej mówił Pelle, coś realnie wspólnego, gdzie każdy może decydować, zagłosować. Mamy tam pokazany stricte despotyzm w swojej najbrutalniejszej postaci. Widzimy w ogóle takie zjawisko, jakie denerwuje widzów oglądających to bez warstwy symbolicznej - bierność przyjezdnych. Widzą co jest grane, widzą jakie zasady żądzą wioską i nie podejmują żadnych działań, a jeśli już to w sposób apatyczny i w dalszym ciągu każdy na własną rękę - nie wspólnie. Faktycznie w sposób dosłowny to jest głupie, ale jeśli dołożymy klucz interpretacyjny - to przecież takie coś dzieje się dzisiaj na świecie na naszych oczach, właśnie "w biały dzień". Akceptacja i afirmacja dewiacji seksualnych, zmiany płci, niekontrolowana migracja, ruch black live matter, destrukcja środowiska naturalnego, Unia Europejska zmieniająca się ze wspólnoty gospodarczej w superpaństwo, wszechobecne epatowanie seksualnością. Można by wymieniać cały dzień. To co wczoraj było science fiction, dzisiaj staje się normalnością. Ostatnia scena, w której umiera Chris jest zerwaniem ostatniej nitki łączącej Dani z dawnym światem. Ten uśmieszek nie jest wyrazem realnego uwolnienia czy szczęścia, jest to uśmieszek złowieszczy. Przede wszystkim dla niej samej - zamiast wyzwolić się zepchnęła własną tragedię głęboko do wnętrza. I ta tragedia tam już pozostanie, ugruntuje się pod naciskiem wspólnoty, której Dani już raczej nie opuści. Podłożem moralnym cywilizacji wioski nie jest wolność, ale tragedia jednostek.
Jeśli kulturę obedrzemy z jej sensu duchowego i sprowadzimy do zbioru indywidualnych jednostek wtedy tą kulturę zastąpi inna.
W komentarzach czytałem krytykę scen rytualnych pokazanych w filmie. Mam zupełnie odmienne zdanie - zostały pokazane sugestywnie, realistycznie. Obojętność tych ludzi, ich zaczadzenie umysłowe, brutalność. Nie odbiegają one od tego co można przeczytać o kulturze choćby Azteków czy niektórych obrzędach słowiańskich.
Film na miarę powieści "Nowy wspaniały świat" Huxleya czy "Władcy much" Goldinga, gorąco polecam.