Tak to bywa, kiedy "nakręceni" szumem wokół tej produkcji z góry stawiamy tezę, że będzie to dobre i ambitne kino. Niestety, film jest słaby, życie pisze lepsze scenariusze (vide masakra w liceum Columbine). wydaje się, że autorzy scenariusza stawiają tezę, że człowiek rodzi się "zły" i na nic tu próby wychowania czy socjalizacji danej jednostki, nie warto, bo jak już jesteś bee, to taki zostaniesz . Plusem filmu jest Tilda, która dobrze odegrała rolę kobiety "po przejściach". Kończąc oglądnąć można, czy coś wyniesie się po oglądnięciu - wątpię
Dokładnie, mam bardzo podobne wrażenie. Według mnie film również jest słaby, bardzo się męczyłem jak go oglądałem i z trudem dotrwałem do końca. Nie rozumiem zachwytów nad tym filmem, nawet tak chwalona rola Ezra Miller kompletnie do mnie nie przemówiła, zdecydowanie lepszą uważam grę Jasper Newell który grał Kevina w wieku 6-8 lat. Poza tym już w pierwszej części filmu wiedziałem jakie jest zakończenie.
Tak czy inaczej spodziewałem się czegoś innego ale się niestety srogo zawiodłem.
mi się wydaje, że nie on nie urodził się zły, tylko niewłaściwie był odbierany przez matkę, przez co ona nie dawała mu tyle miłości ile potrzebował. Był przez nią właśnie źle socjalizowany :) Zbrodnia, którą popełnił mogła wywodzić się z chęci ukarania matki, od której nie otrzymał należytego wsparcia. Ona rozumie to, ma wyrzuty sumienia, dlatego wybacza mu. Kevin wielokrotnie przeprowadzał z nią taką jakby próbę sił, testował jak się zachowa- np. gdy nie przyznał ojcu, że to matka złamała mu rękę- matka również się nie przyznała przez co ostatecznie straciła szacunek w oczach syna. On uznawał ją za słabą, wystawiał jej cierpliwość na próbę, ona moim zdaniem, reagowała bardzo kiepsko, jakby to dziecko nie było w ogóle jej dzieckiem. Trzeba zauważyć, że ojciec w ogóle nie widział problemu (wiadomo jak to jest z facetami, ale bez przesady ;) ), wszystkie negatywne zachowania chłopca było skierowane na matkę. Dla mnie ten film nie był o złym chłopcu, ale po prostu o kobiecie, która nie umiała być "dobrą" matką. W dużym uproszczeniu :)
Popieram poprzedniczke!! Mam dokladnie to samo odczucie. Wszyscy sa nastawieni na to, ze Kevin urodzil sie zly, ze wszystko co robil rodzilo sie w nim. Ale po obejrzeniu filmu ewidentnie widac, ze to matka byla czescia tej zlej strony. Kevin byl niechcianym synem, ktory zrujnowal jej zycie i kariere poniewaz wszystko musiala podporzadkowac pod niego. A dzieci sa jak gabki, chlona strasznie emocje od rodzicow i jakby nie bylo to ona spedzala z nim wiekszosc czasu w domu jak byl malym chlopcem, No a pozniej fakt, zaczela sie manipulacja, proba sil....:)
chyba jednak moja wiedza psychologicznie jest nieslychanie mala i niespojna:) mariouszek w dalszej czesci tematow napisal bardzo waratosciowe rzeczy na temat tego filmu:) pzdr
mariouszek postawił bardzo ciekawą tezę, ale też nie do końca trzyma się ona kupy. Jednym słowem- każdy ma prawo do własnej interpretacji. Ja odebrałam film tak, a nie inaczej- może fakt, że sama jestem matką, naprawdę zakochaną w swoim synu, wpłynął mocno na ten obraz :)
Uważam, że nie może tu też być mowy o jakimś demonie, film nie zawierał w sobie takich mistycznych elementów, był pod tym względem niezwykle życiowy. Ale nie chcę się kłócić, wypowiadam swoje zdanie i na tym koniec :) pozdrawiam
Nie zauważyłem w filmie niczego, co by świadczyło, że Kevin był dla Evy niechcianym synem. Kochała go i bardzo chciała, by on pokochał ją. Niestety, tak jak zauważył Afre, twórcy od razu postawili tezę, że Kevin urodził się zły i już. Zło jest w każdym z nas, ale człowieka kształtuje otoczenie, a to, jakie miał tytułowy bohater, wcale nie rodziło złych uczuć (w dodatku nie wiemy nic o jego znajomych, co jeszcze bardziej wciąga reżyserkę w ślepy zaułek). Wystarczy spojrzeć na sceny, w której, najpierw Kevin płacze bez przerwy, gdy Eva jest przy nim, a przy ojcu jest spokojny, albo potem gdy matka chce się z nim pobawić piłką a ten patrzy na nią niczym Damien Thorn z Omenu. Wg mnie Kevin był po prostu demonem i robienie z takim założeniem filmu społeczno-obyczajowego kompletnie minęło się z celem. Wielkie rozczarowanie i poirytowanie po seansie. Ale Tilda faktycznie pokazała klasę. To chyba jedyny atut filmu. 4/10 to i tak naciągnięta ocena.
A mnie się wydaje, że takie sceny jak choćby Eva zatrzymująca się przy młocie pneumatycznym, byle tylko przez chwilę nie słuchać płaczu dziecka, albo szczerząca zęby w do bólu sztucznym uśmiechu, kiedy chciała go "rozweselić" pokazują, ze wcale nie był takim chcianym dzieckiem.
I jeszcze scena z laskami w ciąży i 'Ewo, zacznij przeć',no bardzo kochane i oczekiwane dziecko. Innymi słowy: to TY masz rację, stwierdzam :D
Ojej, jakie kategorycznie stwierdzone słowa! I jeszcze zaznaczone caps lockiem, na wypadek, gdyby ktoś nie zauważył tego "ty". Słyszałeś o czymś takim jak depresja poporodowa? Wbrew nazwie, nie występuje wyłącznie po porodzie, lecz czasami także przed. A poza tym, nie jest ważne, czy szczerzyła żeby w szczerym uśmiechu, czy nie, po prostu bardzo się starała, przynajmniej ja tak to widzę, więc nie ma tutaj wyraźnej granicy, po przekroczeniu której ten ma rację, a ten jej nie ma. Dla mnie ten film jest tak niedopracowany i nielogiczny, że aż surrealistyczny, ale o tym już pisałem wyżej. Wolałbym już obejrzeć jeszcze raz Wioskę przeklętych, tam przynajmniej mam tuzin demonicznych z urodzenia dzieciaków i nikt nie próbuje mi wciskać społecznych i obyczajowych uwarunkowań takiego stanu rzeczy.
pozwolę sobie na kilka słów polemiki: jeśli ktoś po obejrzeniu tego filmu odebrał postawę matki jako odrzucającej dziecko to sugeruję albo ponowne oglądnięcie, albo przemyślenie- dlaczego Eva dostała w twarz od nieznajomej? dlaczego jadła jajecznicę ze skorupkami? dlaczego jej lichy domek obrzucono farbą? jeśli nie macie czasu na ponowne oglądanie lub przemyślenie tych kwestii to podpowiem - ponieważ kochała te dziecię "zła", którego całe społeczeństwo się wyparło. Czy matka odrzucająca dziecko, odwiedza mordercę własnej córki ?! jak słusznie zauważył Robert_Sawyer, nie robi się filmu dramatu społecznego metodami rodem z thrillerów, stąd wg mnie nie dźwiga ciężaru np. problemu z wychowaniem młodzieży.
Do tych pytań dodałabym jeszcze jedno: dlaczego Eva tak bardzo się cieszy, wygląda na szczęśliwą, gdy jej jeszcze mały synek, chce, aby czytała mu dalej książkę? Czy taka radość mogłaby się pojawić u osoby niekochającej, obojętnej?
Również uważam, ze jak na metaforę o zmaganiu się ze złem ten film jest zbyt dosłowny, z kolei jak na dramat zbyt wiele w nim uproszczeń i przejaskrawień.
Kevin był niechcianym dzieckiem i matka nie potrafiła go od początku pokochać. Owszem, później się to zmieniło (scena w więzieniu, kiedy go przytula) ale na początku po prostu nie potrafiła. Owszem, starała się być dobrą matką, ale nie było w tym miłości, przynajmniej na tym etapie. Wszystkie jej zachowania, te zabawy i uśmiechy są podyktowane wyłącznie regułą "mam być dobrą matką", a nie uczuciem.
"Kevin był niechcianym dzieckiem", bo...?
"Matka nie potrafiła go od początku pokochać" - co na to wskazuje?
Czy to, że staje przy młocie pneumatycznym, aby zagłuszyć krzyk dziecka? Czy nie jest to raczej dowodem jej bezsilności?
Jeszcze raz powtórzę wątek z dzieciństwa Kevina, kiedy matka czyta książkę, czy naprawdę nie było widać tym miłości do dziecka? To ni jakiś tam udawany uśmiech, Eva wygląda na autentycznie szczęśliwą.
Kiedy zaniepokojona, że Kevinowi mogło stać się coś złego, biegnie pod szkołę, nie ma w niej miłości do dziecka? Udaje?
Skąd ta wiedza o kierowaniu się wyłącznie regułą, czy to aby nie nazbyt pochopny wniosek wyciągnięty z migawek, które można w różnoraki sposób interpretować?
Czy ty oglądałaś ten film, skoro zadajesz takie pytania? Był niechciany, ponieważ Eva nie miała zamiaru posiadać dziecka - przynajmniej nie w momencie, kiedy zaszła w ciążę. Nie angażowała się tak, jak inne kobiety, nie chciała go urodzić i z początku na pewno nie potrafiła go pokochać, mimo, że niewątpliwie się starała, jako że tak powinna według niej robić dobra matka. Widać t właśnie w tych scenach, które już wymieniłem: kiedy stara się do niego uśmiechać podczas zabawy, a wychodzi jej jedynie sztuczny grymas. Kiedy nie mogąc już słuchać jego płaczu, zagłusza go hałasem. Chłód z jego strony też miał w tym udział. Zauważ, że gdy matka była na niego naprawdę wściekła, Kevin zauważał, że to prawdziwe uczucie, jedno z niewielu. Eva starała się, to jasne, i w końcu, przyjmując pogardę od ludzi naprawdę go kochała, co pokazuje choćby scena w więzieniu. Zabrakło jej tego uczucia na samym początku, kiedy pojawiła się niechciana ciąża, ale ten początek miał niestety zgubny wpływ na dziecko.
Sztuczny grymas powstaje w odpowiedzi na zachowanie Kevina i jest wyrazem złości, która wynika z bezsilności, to samo z zagłuszaniem płaczu dźwiękiem młota pneumatycznego.
Twierdzisz, że dopiero czując się winna zaczęła go kochać? To czemu biegnie do szkoły taka przerażona, przecież to było zanim.... Czemu jest taka szczęśliwa, gdy chłopiec domaga się, aby dalej czytała mu książkę, nie idzie z tatą? Aha, tylko udaje, tylko stara się, a dla mnie właśnie w tych momentach jest bardziej prawdziwa niż w naciąganym finale.
Ech, zła mamusia, zgubiła swoje dziecko, choć tak bardzo się starała. No, ale ono okazało się od niej i od całego otoczenia inteligentniejsze, zmanipulowało wszystkich, nawet niektórych widzów.;-)
Nawet jeśli i mnie zmanipulowało, to nie taki powód do wstydu, jak fakt, że ciebie wprowadziła w błąd niezbyt rozgarnięta mamusia:)
Z wielką łatwością oceniasz ludzi. Ja nie ulegam żadnej manipulacji, poddaję różne kwestie pod wątpliwość, Ty uparcie utrzymujesz, że doskonale znasz przyczyny i fakty, na postawie których wysuwasz daleko idące wnioski, stawiasz wręcz diagnozę.
I nie widzisz że moja odpowiedź dotyczyła twojej aluzji co do niektórych zmanipulowanych widzów?:) Nie masz pod ręką poczucia humoru jak widzę.
Nie bardzo mam ochotę się z tobą spierać, bo każdy widzi w filmie co innego, a jak dla mnie, to niechęć do dziecka była przedstawiona tak jasno, że trudno jej nie zauważyć. Nie widzę sensu w poddawaniu w wątpliwość kwestii, które są oczywiste - i, uprzedzając twoją odpowiedź - nie, nie twierdzę, że wszystko wiem najlepiej i że moja interpretacja jest jedyną słuszną. Ilu ludzi, tyle opinii. Ale jeśli aktorka w filmie pije herbatę, to nie trzeba się zastanawiać "czy ona na pewno ją pije", prawda?
Przecież to ja zaczęłam od tej humorystycznej aluzji, i wydawało mi się, że Ty ją odebrałeś zupełnie poważnie.
Co o ostatniego zdania, jesteś o tym przekonany? może czasem trzeba się zastanowić czy aktorka pije herbatę, a może coś innego, i czy na pewno wypiła te herbatę, itd.
Hmm, więc uważasz, że buźka na końcu mojej odpowiedzi oznaczała branie jej zupełnie poważnie?
Owszem, jeśli film jest metaforyczny i do głębi symboliczny, oparty na aluzjach, to może. Ale wiesz chyba o co mi chodzi: jeśli w zwykłym filmie picie herbaty jest po prostu czynnością, to nie trzeba jej nikomu tłumaczyć, bo to, co się dzieje, jest oczywiste.
Była tylko uśmiechniętą buźką, bez przymrużenia oka.
A jakim filmem wg Ciebie jest "Musimy porozmawiać o Kevinie", symbolicznym czy zwykłym?
Naprawdę? Naprawdę analizujesz nawet buźki przy wypowiedziach? Dziewczyno, musisz mieć strasznie trudne życie:)
Ten film zawiera na pewno pewne symbole, ale sam w sobie nie jest ani nimi przesycony, ani nawet zbyt głęboki (jest po prostu dobrze zrobiony). A sceny, które wymieniłem, nie są symboliczne. Ich wydźwięk może być symboliczny, ale czynności, które pokazują, nie są metaforami, tylko dzieją się naprawdę i w dosłowny sposób.
Chyba powinniśmy skończyć tę dyskusję. Jakoś nie wydaje mi się, żebyśmy zdołali się nawzajem przekonać do cudzego zdania.
Wręcz przeciwnie, moje życie jest bardzo przyjemne. Uwielbiam je i nie zamieniłabym na żadne inne. :-)
Symbolika filmu (przykłady):
"Rekwizyty: kusza, rowerowe zamki; paradne zejście z pola bitwy, odjazd w glorii – to dowody na reżyserską ironię, której wystarcza na krótko, a prócz której nie ma nic. Brak też pewności, czy celnie użyto chwytów rodem z Lyncha: dziewczynka śpiewa sama w lśniącej, pustej kuchni, nagły zwrot odsłania jej czarną przepaskę na oku; twarz matki zanurzona w umywalce zmienia się w rysy syna; podczas perfidnej rozmowy ze ściśniętego tosta wycieka czerwony dżem." Adriana Prodeus, Dwutygodnik
Moim celem nie jest przekonywanie Ciebie czy kogokolwiek do swojego zdania, ja je tylko prezentuję.
Owszem, sceny mają symboliczny wydźwięk, ale fizycznie same w sobie metaforami nie są, a czynności w nich zawarte naprawdę mają miejsce. Tak więc jeśli, powiedzmy, picie przez Evę herbaty byłoby symbolem jej smutku, to sama czynność picia tak czy siak się wydarzyła i nikogo nie trzeba przekonywać, że tę herbatkę wypiła;)
A coś Ty się tak obruszył? Przypnę się do tej depresji: chcesz powiedzieć, że niemowlak pomyśli 'aha, mama ma depresję, no trudno'? Bo to o jego 'zdanie' tu chodzi.
Przyznasz chyba, że to twoja wypowiedź, zwieńczona "Innymi słowy: to TY masz rację, stwierdzam :D" wygląda dość śmiesznie, nieprawdaż? Stąd też nieodłączny w moich komentarzach sarkazm. Wierz mi, wcale się nie przejąłem, iż w taki okrutny i bezwzględny sposób podkreśliłeś, że się mylę. A teraz odbiję piłeczkę w twoją stronę i stwierdzę, że depresja poporodowa występuje u 20% kobiet, a jednak co piąte dziecko nie wyrasta na złego do szpiku kości psychopatę. Ten film jest irracjonalny i tak nielogiczny, że aż głupi. Ale o tym już pisałem (i nie tylko ja, bo inni uzupełnili moją myśl o bardzo wartościowe spostrzeżenia).