Ciężko ubrać mi w słowa to, jak odebrałem ten film. Z jednej strony uwielbiam muzykę. Z drugiej strony nie lubię pretensjonalności. Zastanawiacie się teraz, co on ma na myśli poprzez pretensjonalność??? Pretensjonalność, czyli niemiecki sposób kręcenia filmów. Wyobrażam sobie jak idę na wojnę i nagle ktoś puszcza mi do ucha mocny bass. Penetruje mi wręcz moje bębenki słuchowe trzema nutami dokręconymi na maxa bassem. Nie mogę neistety stawiać oporu. Jestem bezsilny. Mój napastnik, czyli niemiecki kompozytor, nie ma nade mną litości. Błagam o koniec. Koniec filmu. Nie wiem co gorsze: wojna? czy wojna z bassem? Ekscytowałem się zwiastunem makabry niczym główny bohater. Doczekałem się jednak czegoś gorszego. Doczekałem się bezskrupulatnej napaści na moje organy uszne niczym parówka w bułkę hot doga z musztardą. Co najmniej raz w tygodniu budzę się w środku nocy i lecę do łazienki nadzieją że te traumatyczne wspomnienie się zmyje. Od tej pory atak dywizji pancernej nie bedzie już kojarzył się z trzęsieniem ziemi, hukiem i biciem stali. Kudosy twórcom. Wolę już na serio iść na wojnę.