Aż nie chce się wierzyć, że James Dean prywatnie też miał trudne relacje z ojcem - a mama go porzuciła umierając młodo, gdy ten miał 9 lat. Z tego powodu pisarz John Steinbeck, gdy zobaczył aktora grającego główną rolę krzyknął: "Jezu Chryste, on jest Calem!". Elia Kazan zdecydowanie wiedział, kogo bierze do filmu. Fabuła i praca, którą wykonywali dwaj bracia przypomina mi nieco "Chłopów" Władysława Reymonta. A sceny w wesołym miasteczku, na dachu swojego domu czy sceny pocałunków Cala z Abrą, ba! Końcowa scena przy łóżku, na którym leży Adam Trask napawa smutkiem i widz wówczas każe się zastanawiać, czy on umrze czy dalej będzie żył. Między innymi z tego powodu jest to bardzo smutny, ale przepiękny film. Z "trylogii deanowskiej" najbardziej mi się "Eden" podoba. 8+/10