Dopuki nie zobaczyłem "Napoleona Wybuchowca" w ogóle nie miałem ochoty siegać po ten film, bo z góry wiedziałem, że jest to debilna komedia. Ale "Napoleon..." okazał się inny i bardzo mi przypadł do gustu. W końcu więc odpaliłem "Nacho Libre", który zalegał na półce od dawna i...niestety, ale Hess mnie zawiódł. Chociaż "Nacho..." ma w sobie co nieco z klimatu "Napoleona...", to w ogólnym rozrachunku okazuje się bardzo typową idiotyczną komedyjką. Najbardziej podobała mi się Ana de la Reguera...ale to tak z innej beczki;) To, co w filmie Hessa najlepsze to muzyka. Kompilacja w klimacie "Wszystko jest iluminacją" czy "Małej miss" dodaje całości wspaniałego kolorytu i bierze na swoje barki największą część ciepłego meksykańskiego klimatu. Również świetne są zdjęcia. Swoją drogą Hess ma chyba jakiś fetysz na punkcie jedzenia;)
Sama historia jest bardzo typowa, jedyne co ją wyróżnia to osadzenie głównego bohatera w klasztorze, co zresztą nie zostało jakoś specjalnie dobrze wykorzystane moim zdaniem. Niestety, pomijając kilka wyjątkowych scen, "Nacho Libre" bliżej do negatyngo bezsensu rodem z "RRRrrrr" niż do pozytywnego absurdu z "Napoleona Wybuchowca". Szkoda, bo miejscami widać dobre pomysły, które mogły zostać lepiej wykorzystane. Podsumowanie wyjdzie więc na niekorzyść dla bohatera w lazurowych getrach. "Nacho libre" jest AŻ całkiem niezłym filmem, ale TYLKO z gatunku kretyńskich komedyjek. 5/10