Typowy amerykański pseudo-horror. Większość scen naciąganych, niektóre śmieszne, inne żałosne, przestraszyła mnie tylko jedna scena. No właśnie tylko, czy aż? W porównaniu do innych amerykańskich filmów ten wypada nieźle. Ładna aktorka, pomysł nie powiem że powielany, lecz naciągany. Bardzo skojarzył mi się z "wrotami do piekieł" Sama Raimi. Przesadne, często zabawne sceny są raczej jego dywizą, osobiście uważam że to bardzo lekka wersja kaprysów Raimiego. Reżyser inny a o dziwo sytuacje podobne [SPOJLER] robaki w jedzeniu, szukanie pomocy u staruszki, sesje spirytystyczne to wszystko kojarzyło mi się z "Drag me to hell". Przypadek? Moja wyobraźnia? czy faktyczna inspiracja? Nie wiem i nie interesuje mnie to bo o filmie zapomina się w kilka minut po obejrzeniu.
Tego typu filmy co "Nienarodzony" można wszystkie wrzucić do jednego wora, bo Amerykanie z uporem kręcą je według jednego i wciąż tego samego schematu, ale pomimo tego one cały czas przynoszą zyski, więc nic się w tej kwestii w najbliższym czasie pewnie nie zmieni. Z zasadnością porównania filmu Goyera akurat z "Wrotami do piekieł" mógłbym jednak dyskutować, bo o ile Raimi swój film nakręcił z nieukrywanym przymrużeniem oka, o tyle "Nienarodzony" stworzony został zupełnie na poważnie. No ale w końcu i tak wyszło tak głupio, że aż śmiesznie, więc w sumie można je ze sobą zestawić. Na korzyść "Wrót...", oprócz luźniejszego podejścia do tematu, przemawia też obsada - Lohman w przeciwieństwie do Yustman oprócz urody posiada też na swoim koncie kilka bardzo dobrych ról, i jak można z nich wnioskować - talent. To widać na ekranie, jedna bawi się swoją rolą, druga ogranicza się do przerażonych min i męczących pisków. Podsumowując film Goyera nazwałbym wersją Raimiego nie lżejszą, a marną. A co gorsza niezamierzoną.