To juz powiem szczerze ze wiecej sensu mial "Skyline" czy cos takiego co to lecialo pol roku temu (choc tam tez sensu wiele nie bylo - nie bede sie teraz wglebial czemu).
Jak sie wydaje to nie zadni obcy atakuja Ziemie ale chyba wrecz jeden alien (przypomina nieco komputer Hal z Odyseji kosmicznej). W wielkiej bazie obcych chyba nie ma nikogo - Cruise sobie laduje, "Hal" na niego patrzy i z nim gada i w ogole zadnych straznikow ani nikogo wokolo. Kto zrobil cala stacje - albo kto hoduje klony - nie wiadomo. Obcych ni ma. Technologia alienow jakas specjalnie zaawansowana raczej nie jest - jak oni zniszczyli ksiezyc to juz zupelna zagadka. Moze to stacja - posterunek? Ale jesli tak - to o dosc malej wadze. I jesli tak to raczej ta garstka ktora zostala na Ziemi ma male szanse w starciu z jakimis olbrzymim imperium ktore ot tak postawilo sobie taka stacje zaopatrzeniowa gdzies na granicy. Ale "Hal" chyba jest 1 - bo po jakiego grzyba w takim razie (nie mowiac juz o tym "jak") tworzy od dziesiacioleci armie klonow. Wlasciwie nie wiadomo po co "Halowi" Ziemia - nie ma zadnej kolonizacji, a jakby to byl jakis robot to przeciez moglby sobie surowce czerpac z byle jakiej planetoidy. Moze mu sie nudzilo samemu w kosmosie? Przez dziesieciolecia na ziemi szaleja gromady klonow i zaden nie wie nic o innych. Skad maja zarcie? Caly scenariusz jest totalnie bez sensu - to dobry temat na opowiesc/ opowiadanie SF - ale juz nie na film. Sam film niezly - ale jako "widowisko" podczas ogladania ktoremu zapomnimy o analizie jakiegokolwiek sensu. Bo juz w "Independence Day" tego sensu jest zdecydowanie wiecej.