Potrafie bywac bardzo tolerancyjny podczas seansow. Bylo nie bylo, gdy ogladam science-fiction, to oprocz science jestem w stanie zaakceptowac tez fiction. Ze wzgledu na senna, niespieszna fabule, zalatujaca patentami z P.K.Dick'a bylem w stanie wybaczyc niezliczone szczegoliki i liczne bardziej razace w mozg niescislosci scenariusza. Nawet to, ze w ostatnim kwadransie film tlumaczy jedne z najwazniejszych wydarzen, stanowiacych podstawe swiata przedstawionego - jest do wybaczenia, zagryzamy zeby i ogladamy.
Nie jestem w stanie za to wybaczyc koszmarnego, ochydnego, autentycznie suczysynskiego zagrania jakim jest NIEWYJASNIENIE CZYM DO CH... BYL TEN ZASRANY TET!!!
Jezeli przez pol filmu buduje sie widzowi wizje Scavengers jako najezdzcow, podajac sporo informacji na ich temat, potem nawet zgrabnym twistem ukazuje sie fakt, ze Scavengersi nie sa zadnymi najezdzcami, tylko ludzmi - to fakt, ze na samym koncu najwieksze zagrozenie ludzkosci, ktore rozpirzylo pol planety - jest "jakims czyms z kosmosu" jest po chamsku... chamski!
Moim skromnym zdaniem, calosc pozostawilaby duzo lepsze wrazenie, gdyby okazalo sie, ze TET jest... faktycznie zbudowana przez ludzi stacja, tyle ze zamieszkala przez bogatych Judaszy, ktorzy w obliczu coraz gorszych warunkow na ZIemi postanawiaja stworzyc plebsowi bajeczke o najezdzcach z kosmosu, sami wywalaja na orbite zasysac energie i plawic sie z drinkiem w basenie, reszte ludzkosci trzymajac w klamstwie i wykorzystujac jako darmowa sile robocza napedzajaca ich luksusy. Cos jak "Prawda Polostateczna", tyle ze z orbity.
No wkurzylo mnie to zakonczenie niesamowicie. Dawno nie poczulem sie tak wydymany. Jako ze w ostatnim kwadransie okazalo sie ze o calym tym najezdzcy nie wiadomo KOMPLETNIE NIC, to i moja antypatia do niego okazala sie pustawa - no, jak mam nie lubic czegos o czym nie wiem nawet czym jest? Przylecial z kosmosu Wielki Elektronik i co, mam go nielubic za sam fakt ze robi swoje? Toz juz Borg ze Star Treka mial sensowniej pokazana motywacje. O najezdzcach typu Dzien Niepodleglosci nie wspominam, bo w takim kinie zazwyczaj nie tyle czuje antypatii do kosmitow (w koncu bylo nie bylo robia to co my bysmy robili przylatujac na inna planete - szukaja ropy i swiecidelek), co kibicuje "naszym", ot - w wojnie trzeba obrac strone.
No szkoda, bo film mial w sobie gdzies tak do 2/3 projekcji naprawde spory potencjal. Tylko to spiep... zakonczenie..! GRRR!..