Jestem fanką twórczości Eggersa, od miesięcy czekałam na ten film i czuję się zmiażdżona tym jak słaby się okazał. Wizualnie piękny, ale poza tym trudno mi wskazać cokolwiek ciekawego w nim.
Postacie są lepiej lub gorzej grane, ale są strasznie jednowymiarowe, nic w nich nie ma co by pozwoliło, którejkolwiek z nich kibicować, brak między nimi chemii.
Postać Ellen jest tak źle grana, że aż zbierałam szczękę z ziemi, ta aktorka nadaje się do kina klasy B. Padaczkowe drgawki były intrygującym dodatkiem w pierwszej scenie, ale w każdej kolejnej były nudne i wyglądały strasznie sztucznie. Nie wiem czy wzięcie innej aktorki coś by znacząco zmieniło, ponieważ mam wrażenie, że sama postać Ellen była źle napisana, a w końcu to ona jest główną bohaterką Eggerowskiej wersji Nosferatu. Jeśli miałam z nią sympatyzować to się nie udało, wydawała mi się jedynie odpychająca i sztuczna.
Sam pomysł na zrobienie z Ellen głównej bohaterki uważam za ciekawy, ale jego realizacja to dramat.
Postać Thomasa, była lepsza, mniej pretensjonalna, ale również płaska. Profesor Albin był dobry, jednak to zasługa świetnego warsztatu aktorskiego Willema Dafoe.
Orlok wyglądający jak zombie-kozak, to coś czego w ogóle nie rozumiem, skąd ta fryzura i wąsy? Jakie to ma uzasadnienie, czy ktoś wie? Bo moim zdaniem wyglądał po prostu głupio. Jego postać jest do tego stopnia przerysowana, że ciśnie się na usta określenie 'cartoonowa'. Głos jak z kreskówki i karykaturalnie przerysowane cechy twarzy. Jedyny plus za rozpadające się ciało ładnie dopracowane na zbliżeniach.
Całość historii jest niekonsekwentna, z jednej strony wydaje się baśniowa, gdzie postacie są tylko swego rodzaju archetypami, więc czas i realizm nie mają znaczenia, liczy się snuta opowieść. Z drugiej strony mamy przełamanie tego baśniowego schematu przez postać Ellen, która próbuje mieć osobowość i historię do opowiedzenia - niestety jest okropnie nudna, niewiarygodna i źle zagrana. Nawet miejsca w któych dzieje się akcja są bardzo oszczędnie pokazywane, co jeszcze bardziej spłaszcza odbiór.
Film jest niepotrzebnie rozciągnięty, ogromną ilość scen można by było wyciąć i nadal nic by się nie straciło. Jedyne emocje jakie mialam w trakcie seansu, to znudzenie i zawiedzenie zmiksowane z zaskoczeniem.
Na koniec dodam, że czytałam książkę Stokera, oglądałam oryginalnego Nosferatu z 1922 , podobnie Draculę Coppoli, jak również wchłonęłam sporo innych książek i filmów w tej tematyce. Film Eggersa wypada bardzo słabo, z jednej strony czerpie puste kalki ze świetnych poprzedników, z drugiej bardzo kulawo próbuje dodać coś od siebie.
Jestem ciekawa o co właściwie chodziło Eggersowi - może ktoś rozwikła tę zagadkę.
Nic dodać, nic ująć. Poza jednym. W mojej opinii na absolutne uznanie zasługuje William Defoe, który z racji swojego doświadczenia scenicznego oraz naturalnie wieku znakomicie wcielił się w rolę starszego mentora naszych bohaterów, w walce ze złem demonicznego Nosferatu. Jego postać zdecydowanie wprowadziła świeży powiew w świecie ezoterycznych tajemnic. Ale przy okazji, co ciekawe, mocno powiało też gnozą, przynajmniej w moim odczuciu. Teraz tylko czekać, aż Eggers weźmie się za kogoś w rodzaju van Helsinga. Jednak od czasów "Czarownicy" czekam na Wiedźmina w jego wykonaniu ;-) Europa potrzebuje kogoś takiego w kinie.
Zdecydowanie! Nie chciałam wstawiać zbyt długiego komentarza, więc nie wspominałam o Williamie Defoe i innych jasnych punktach filmu.
Cały film jest świetnym nawiązaniem do klasyków horroru o najstarszym wampirze świata. Fajnie, że to nawiązanie jest nam podane w sposób subtelny a nie tak jak w przypadku innych filmów (tak, mówię tu o z serii Alien czy Terminator) 'na chama'.
Odnośnie wyglądu Orloka. Jest on ewidentnie inspirowany folklorem oraz historycznymi źródłami pochodzenia tej fikcyjnej postaci, a także innym słynnym wąpierzem - Draculą. A skąd ci hrabiowie, opętani przez złe moce, pochodzili? Oczywiście, że z Transylwanii czyli przepięknego, węgierskiego obszaru Siedmiogrodu lezącego u podnóża karpackich szczytów. Dlatego też węgierska stylistyka arystokratyczna u Nosferatu nie może dziwić. Powiem więcej, ja dopowiedziałem w głowie najdawniejsze dzieje tej postaci już podczas seansu, wyobrażając sobie Orloka jako niegdysiejszego rycerza broniącego Węgier przed dramatycznym, wręcz apokaliptycznym najazdem Mongolskim z 1240/41 roku. Co idealnie współgra z motywem zawiązania paktu z mrocznymi siłami obiecującymi odniesienie zwycięstwa i ocalenie ojczyzny przed zagładą. A koniec końców doprowadziło to oczywiście do upadku tegoż człowieka, i skazanie go na wieki przekleństwa oraz udręki w zatracającym pożądaniu krwi swoich ofiar.
"Jeśli miałam z nią sympatyzować to się nie udało" Sympatyzować z kobietą, która przyzwałą demona? No wiesz?!
Pretensjonalność i histeryczność były najpewniej zamierzone - w filmie będącym remakiem ekspresjonistycznego arcydzieła realizm nie może być na pierwszym miejscu.
O ile pozostałe zarzuty są sensownie argumentowane, o tyle zdziwienie wyglądem Orloka jest absurdalne. Co, wampiry mają jakiś ustalony wygląd? Wąsy niedozwolone? :-)
Eggers lata w tych klimatach. Od dawna go jarała ta ekrnizacja. Zrobił kwintensencję słowiańskiej odmiany wampirycznego mitu z jej perwersyjnymi odniesieniami, symboliką i autorską wi