Klimat kipi u niego z każdego dzieła, a zabawa swiatlo-cieniem to bez wątpienia znak rozpoznawczy, ale Lighthouse, chociaż dobry, był dla mnie trochę momentami przeszarżowany i zbyt na siłę chcący zmęczyć widza, a Wiking był długimi fragmentami po prostu średnim filmem. A tutaj? Nie jestem i nigdy nie byłem fanem opowieści o wampirach, ale kupiła mnie zarówno groza jak i pokazana w nieinfantylny sposób (tutaj większość filmów o krwiopijcach się wykłada) seksualna strona mitu. Do tego bohaterowie, których dało się polubić, a nie było tylko pustymi narzędziami do realizacji wizji artystycznej, co u Eggersa często ma miejsce. Sprzyja temu, oczywiście, świetne aktorstwo, zwłaszcza odtwórczyni głównej bohaterki (to akurat standard u Robercika).
Zarzuty? Jakby trochę mniej niż w poprzednich filmach, ale wciąż nie brakuje scen, które są wrzucone tylko po to żeby popisać się kunsztem reżyserskim. Wciąż imponujące, ale z tyłu głowy czycha, niczym Nosferatu głos szepczący "wydmuszka". No i mam pewne wątpliwości, co do wyglądu samego Lorda ciemności. Nie był tragiczny, ale na granicy kiczu.
Co by nie mówić, Eggers jest jakiś. Każdy jego film ma wielu fanów jak i antyfanow. Osobiście, chociaż nie należę do fanclubu, zawsze z ciekawością obejrzę bo w dobie strzelania jak z karabinu generycznymi produkcjami tacy twórcy jak Eggers czy Aster to jednak powiew świeżości, nawet jeśli nie zawsze dowiozą na 100%