Kto Eggersa obejrzał wszystkie dzieła nie postawi go przed żadnym, nawet Wikingiem.
Przyzwyczaił mnie do o wiele wyższego poziomu swoich filmów a to to po prostu nieudolna próba stworzenia własnego Nosferatu, która zczezla na stworzeniu kalki która boi się stanąć na własnych nogach, a w dodatku operuje środkami w taki sposób (szczególnie montażem i scenariuszem) żebyśmy aby czegoś nie poczuli w trakcie ponad dwugodzinnego seansu.
Fatalne jak na Eggersa to było. Zaledwie poprawne jak wyłączyć z tego twórcę.
Ale Eggers nie jest wybitnym reżyserem ani scenarzystą. Jego filmy cechują głównie ładne zdjęcia i niektóre dobre sceny. "Nosferatu" na klatkach też prezentuje się pięknie. Artyzm.
Ale jako film sensu strice, który musi umiejętnie łączyć wiele środków wyrazu i prezentować historię w sposób zajmujący widza... tutaj tkwi problem. "Wiking" przynajmniej starał się pokazać sceny związane z życiem Normanów.
:Nosferatu" przede wszystkim jest za długi. Z powodu tych dłużyzn odczuwamy pustkę ponieważ nic w tych scenach nie ma. Ba - są "sceny dynamiczne" (np. statek), których też mogłoby nie być i nikt by z tego powodu nie ucierpiał. Tutaj mamy materiału co najwyżej na 90 minut.
Nie odczuwamy tylko Ty odczuwasz! Eggers robi jedną bardzo fajną rzecz. Jego filmy są sensualne.
Jestem częścią tej grupy, która tutaj pisze i która jest znużona stylem Eggersa. Może to jest właśnie owa "sensualność".
Gdybym lepiej kojarzył owego scenarzystę i reżysera, a następnie dojrzałbym jego nazwisko przy "Nosferatu".... to zdecydowanie podarowałbym sobie seans.
W Lighthouse rozumiem ta sensualność objawia się dymaniem łózka? Sporo pozytywów ma Latarnia, ale ze wszystkich sensualności to ja nigdy tam nie dostrzegłem. W Nosferatu jeśli sensualnym jest seks z trupem (bo Orlok to praktycznie trup, nie to co pan Dracula, którego krew odmładnia) to grubo. Chyba, że mówimy o ujadaniu Rose-Deep, to sam już nie wiem. Sensualność to jedna z cech, których filmy Eggersa z pewnością w sobie nie mają.