Wiele trace nie rozumiejac do konca subtelnosci dialogow wynikajacych z ograniczonej znajomosci angielskiego. Bedac krotko w Irlandii, w Cork, niewiele rozumialem taksowkarza, ktory wiozl mnie z lotniska. I mowil z tym samym akcentem co Deklan. Nie wiem czy ladny czy brzydki, ale na pewno oryginalny.
A w filmie jest mnostwo tego typu subtelnosci wynikajacych z roznych akcentow, by nie powiedziec jezykow. Nie do konca wszystkie rozumiem. Moze ktos mnie upewni.
- Deklan proponuje Annie bulke z szynka, ale tak wymawia owo slowo "ham", ze Anna rozumie je jako... i wlasnie co to jest? Cos co jest sztabą "bar"
- "bob" - naprawde w Irlandii tak mowi na kase?
- "grab" - to raczej uzywane czesciej przez Amerykanow, tak wynikaloby z ich dialogu
- "wash" - scena z brudnymi butami. Nie do konca rozumiem. Czy Deklan wymawia to w sposob specyficzny (troche tak) czy kontekst nie ten (nie wklada sie butow do pralki)?
- jakze zupelnie inaczej wymawiaja niektore slowa, np. Dublin.
I jeszcze kilka innych. Mysle, ze wiele zabawnosci tego filmu tkwi w roznicy jezykow. Niestety tylko biegle wladajacy angielskim sa w stanie je docenic.
Pierwsze juz zrozumialem, jak sadze. Deklan wymawia w irlandzkim slangu "ham" jak "hang". Czyli zamiast szynka jest slowo "powieszony". Niezla dwuznacznosc, bo istnieje tez pojecie "hang sandwich" na okreslenie rozcietej bulki z produktem szynkopodobnym (mieszanina wody, maki i niewielkiej ilosci miesa) w srodku. I teraz nie do konca wiadomo czy Deklan kpi sobie z Anny, proponujac jej kiepski, byle jaki sandwich czy tez ma na mysli sandwich z prawdziwa szynka, ale wymowiana po irladzku? Poczciwa Anna nie kojarzy i pyta zdziwiona i nieco podrazniona. Przeciez "hang" to jest slowo, czasownik, nie sandwich - komentuje. Swietny, subtelny dialog, niejeden zreszta w tym filmie, niestety tylko dla wnikliwych i inteligentnych. :)
"Bob" tez juz zrozumialem, choc latwe to nie jest. "Bob" znaczy w slangu irlandzkim kasa, pieniadze (kiedys tak nazywano dawne szyligi, gdy placono dawnymi funtami), ale uzywane jest takze przez dziewczyny jako "ciacho" na okreslenie przystojnego, seksownego faceta. Slow "bob" w ustach Deklana przewija sie przez caly film i uzywane jest w roznych znaczeniach. Niekiedy bardzo subtelnie. Poczatkowo Deklan nazywa Anne "bob", jak sie wydaje, w jego podwojnym znaczeniu, na okreslenie zyskow jakie przyniesuie mu odwiezienie jej do Dublina, ale takze jako wyrazenie typu nasza "laska". Co ciekawe, stosuje go takze juz po tym, gdy Anna przez przypadek dowiaduje sie, co ono znaczy. Mowi tak do niej, gdy jest smutny i zdolowany w czasie wesela, a takze, w innych okolicznosciach, przy koncu filmu, bardzo pieszczotliwie. I uzywa tego slowa w bardziej doslownym znaczeniu - piekna scena - gdy odmawia zaplaty za podwiezienie, ale prosi ja o danie mu jednego "boba" - w tym przypadku monety. "Ktorego?" - pyta Anna. "Tego, ktorego rzucalismy przy wyborze lozka" - odpowiedzial Deklan. Gdy dodamy do tego jeszcze inne znaczenie slowa bob: "give him a few bob" oznaczajace, ze dziewczyna mysli o bardziej intymnej znajomosci z mezczyzna, widzimy cale bogactwo i niezwykle subtelna gre jaka wymyslili tworcy filmu z wykorzystaniem slowa "bob".
"Put them in the wash, they'll be grand" - czyli cos w rodzaju "wrzuc do prania i beda cacy". Zdanie, ktore tez pojawia sie w kilku momentach i kontekstach, jakze roznych. Tej pierwszej z butami, w ktorych Anna wdepnela w łajno krowie, po raz drugi, gdy Deklan zartobliwie przypomina Annie, ze winna mu jest nowe buty (bo na te aktualne zwymiotowala zeszlego wieczoru) i po raz trzeci w podrozy poslubnej a propos Luis Vitton. Znow swietna, subtelna gra slow.
"Work out", czyli "uloży sie". Znow wazne (opowiesci Anny z dziecinstwa o ojcu) wyrazenie, ktore pojawia sie w filmie w roznych okolicznosciach.
Albo znakomite zdanie na wejsciu Anny do baru w Dingle. Siedzacy starzy bywalcy zastanawiaja sie skad pochodzi przybyla - "Australia", Pld. Afryka?". Spodziewamy sie odpowiedzi Anny w rodzaju: "Nie, ja jestem Amerykanka" a slyszymy o wiele bardziej subtelna i inteligentna: "Ona (i tu wskazuje palcem na siebie) jest Amerykanka" I dodaje cos w stylu, ktorego nie uzylby zaden Europejczyk: "Anna z Bostonu". Bardzo sie to spodoba Deklanowi i uzyje tego okreslanie pozniej kilka razy, rowniez w scenie koncowej.
"Diddly-eye" - w dialekcie irladzkim oznaczajace glupi uczynek, glupote. Przewija sie przez caly film i znow uzywane jest w roznych kontekstach. Od jawnej drwiny na poczatku jazdy samochodem, po melancholie w rozmowie Deklana na moscie w Dublinie.
Inna subtelna zabawa ze slowami, tym razem z imionami. "Eoghan" - z wolna odczytuje z koszulki pilkarskiej typowo irlandzkie imie baramana i z takim zwraca sie do niego Anna. Wszystko wydaje sie oczywiste, w koncu jestesmy w Irlandii. Barman odwraca sie i przedstawia" Owen" a wiec imieniem czysto brytyjskim. Niestety dla Polakow to nic nie znaczy. Trzeba wiedziec, ale dla Irlandczykow musiala byc to zaskakujace i bardzo smieszne.
Mnostwo tych slownych gier w filmie. Jak w dobrej symfonii, za kazdym nowym odsluchaniem odkrywamy cos nowego.
A symbole. Jablko, ktore ma jak wiadomo wiele znaczen, od tych grzesznych poczynajac. Deklan zjada w czasie filmu niejedno, glownie w trudnych, klopotliwych dla niego sytuacjach. I co ciekawe, niedojada go do konca. Co to oznacza? Na pewno efekt zamierzony.
Gra aktorow, mimika twarzy. Bardzo subtelna, wielowarstwowa. Np. moment, w ktorym Deklan opowiada na moscie w Dublinie Annie o porazce ze swoja pierwsza miloscia. "Myslelismy, ze jestesmy dla siebie stworzeni" - mowi majac pochylona glowe. "Najwidoczniej nie" - podnosi glowe i pytajaco patrzy na Anne jakby chcial zobaczyc jej reakcje po cichu marzac... Piekna, wzruszajaca scena.
A film wydaje sie pozornie tylko sympatyczna, mila, troche glupawa komedia romantyczna.
I juz na koniec moich niespodziewanych "odkryc" i fascynacji tym filmem (poczatkowo wzialem go za mila, dosc banalna komedie) kilka slow o niemych dialogach, tych wyrazonych mimika, gra ciala, ktore w tym filmie mowia czasem wiecej niz slowa. Anna gra swietnie, jest naturalnie urocza i mila, ale Deklan robi to jeszcze lepiej. Po mistrzowsku. Bardzo oszczedna mimika, drobne, zagubione usmieszki, ktore znacza tak wiele.
1. Deklan wpada do pokoju, gdzie Anna w bieliznie przebiera sie, ze slowami: "No to zrobmy to, ale tylko dlatego, ze jestes taka zdesperowana". Komiczne i dwuznaczne to, ale Deklan zaraz wyjasnia o co mu chodzi: o podwiezienie jej za 500 Euro do Dublina. Ta poirytowana kazde mu wyjsc dowcipnie pytajac ktorego slowa ze zdania "wynocha stad" nie rozumie. Deklan wychodzi, ale zaraz wraca przypomijac jej, ze jest mu winna jeszcze 100 Euro za nocleg i dewastacje pomieszczenia. W koncu wychodzi. I tu nastepuje zabawny i trudny do wylapania element. Anna po jego wyjsciu powtarza jeszcze raz "jestem naga" i odslania czesc nogi i biodra. Dlaczego tak robi? Bo Declan ani razu nie zainteresowal sie nia jako kobieta, ani razu nie spojrzal gdzies nizej. To poirytowalo i w pewnym sensie rozczarowalo Anne, w koncu stuprocentowa kobiete. Dlaczego na nia nie spojrzal po mesku? Przeciez "jestem naga". :)
2. Bardzo wzruszajaca scena w koncowej czesci filmu, gdy Anna wychodzi z baru, gdzie kupila dla nich dwie kawy. W tym czasie Deklan bedac przekonany, ze Anna juz odjechala stoi przygnebiony i patrzy na oddalajacy sie autobus. Nie rozpacza , nie przeklina - to nie w jego stylu i charakterze. Widac na jego twarzy stonowany smutek. Zero egzaltacji i kiczu. Anna podchodzi od tylu i nagle zatrzymuje sie. Dlugo, wzruszona patrzy na Deklana. Dotarlo do niej, ze jego przygnebienie i smutek wynika z domniemania o jej wyjezdzie. Piekna scena. I ten mistrzowski, ledwo zauwazalny, choc dobrze wyeksponowany, usmieszek na twarzy Deklana, gdy uswiadamia sobie, ze Anna nie wyjechala, ze podchodzi do niego.
3. I na koniec finezja dialogu na mostku w Dublinie, dokladnie jej koncowe fragmenty. Oni juz sie kochaja, przynajmniej duchowo. Nie wiemy do konca czy nie bylo i seksu w pensjonacie, gdy spali na jednym lozku. Chyba nie, ale pewne symtomy kaza myslec, ze moze jednak tak. Realizatorzy celowo zagmatwali sprawe i zostawili nas w domyslach. Niewazne. Coz z tego, ze sa w sobie zakochani, gdy wazne powody nie pozwalaja im tego powiedziec w miare bezposrednio. Kazdy ma inne, rownie wazne. I w subtelny sposob klucza. "Dobrze, ze w koncu zainteresowales sie mna (majac na mysli jej przyszle oswiadczyny do Jeremy'ego)" - mowi Anna po wymianie zdan na temat poprzedniej porazki milosnej Deklana. "Ja tu jestem tylko od noszenia bagazu" odpowiedzial Deklan. I dodal z nadzieja w glosie: "A powinno mnie to interesowac"? Anna nie miala latwej odpowiedzi. I pieknie wybrnela innym pytaniem "a nie interesuje Cie?" zalotnie sie przy tym usmiechajac. Pileczka po stronie Deklana, ktory z kolei pyta z rezygnacja i smutkiem "czy to cos zmieni?" (przeciez Anna i tak jest dla niego stracona, wiec o co sie ma martwic). Anna usiluje cos odpowiedziec, ale wlasciwie nic juz powiedziec wiecej, bez wyznania milosci, sie nie da. I wtedy Deklan szlachetnie przerywa jej wahania i mowi "chodzmy". Piekna, bogata scena.
Jeśli tak dokładnie przeanalizowałeś sceny, to aż dziwne, że nie rozumiesz sceny "łóżkowej". Wsłuchaj się w słowa Declana kiedy opowiada legendę o zamku Ballycarbery,( chociaż w rzeczywistości pokazany jest zamek Dunamase, ha ha), a wszystko będzie jasne.
Niby tak, ale dwoje mlodych, juz zakochanych w sobie, przynajmniej wstepnie, po zmyslowym pocalunku, w jednym lozku... Przeciez magnes musial dzialac (BTW po francusku "kochanek" i "magnes" to prawie te same slowa) :)
Wiem, fakty i geografia w filmie nie sa pokazane wiernie, delikatnie mowiac. Z drugiej strony to tylko film, do tego nie dokumentalny.
Jednej sceny nie rozumiem. Po jakiego grzyba Deklan skreca ostentacyjnie leb kurczakowi na oczach Anny? Zwlaszcza na tym etapie znajomosci. I jedna scena mi zupelnie nie pasuje. Oswiadczyny na klifie. Pomijajac nierealna geografie, wbiegniecie na taki klif, nawet gdyby istnial w tamtej scenerii, byloby nielada wyczynem i zajeloby sporo czasu. Cala scene, rownie pieknie i o wiele bardziej realistycznie, by nie powiedziec - sensownie, mozna bylo rozegrac na zwyklej plazy, chocby tej, na ktorej wyladowala wczesniej Anna z Luisem.
Dla niego to naturalne, jest szefem kuchni. Przecież klif to tylko urwisko brzegowe.
Chyba jednak przeceniasz ten film i nadinterpretujesz. Fajnie się ogląda, ale to prościutki film. Ona taka trochę głupkowata Amerykanka, on miejscowy chłopak, wyrosły z zupełnie innej kultury. Schemat, zderzenie dwóch światów. I błyskawiczna miłość jak to w komedii romantycznej.
Przecież oni znają się zaledwie dwa, trzy dni
Film jest istotnie prosciutki, ale przy pierwszym ogladaniu. Po kilku odnajdujesz w nim ukryte i przemyslane intencje i motywy. Niektore z nich staralem sie wyzej przekazac, ale sadze, ze wiele i tak mi umyka. Mysle, ze jest to film, wbrew pozorom, dla ludzi myslacych i wrazliwych. Oczywiscie, nie nalezy zapominac do jakiego gatunku (komedia romantyczna) ten film nalezy i czego mozna od niego w zwiazku z tym oczekiwac. Glupkowata Amerykanka i miejscowy irlandzki prostak (backwoods Irish bumpkin jak go podsumowala Anna) chcialoby sie powiedziec? W 99,9% i my nalezymy do podobnych kategorii. :)
Mam swoje kryteria na dobry film. Troche jak dobra muzyka (slucham glownie powaznej). Jesli przy kazdym kolejnym ogladaniu odkrywam cos nowego, cos co mi umknelo, jakas intencje tworcow - wowczas film jest, jak dla mnie, dobry. W tym sencie "Leap Year" jest dobrym filmem.
Acha, jeszcze jedno mi sie przypomnialo. Muzyka, naprawde dobra. Ta oryginalna, napisana przez Randy Edelmana, ta ludowa, celtycka grana na weselu jak i dobrze dobrane piosenki. Wszystko swietne. Ponoc Edelman nie skorzystal z zadnych gotowych watkow muzycznych, wszystkie je sam stworzyl, ale jakze dobrze sie wpasowuja sie w klimat muzyki irlandzkiej. Kiedys w Cork zostalem zaproszony na koncert muzyki irlandzkiej. Taka mieszanka ludowej skocznosci i melancholii. Jak w "Leap Year" :) Warto posluchac glownego motywu przetwarzanego w kilku aranzacjach na koncu filmu, przy koncowych napisach.
"Glupkowata Amerykanka i miejscowy irlandzki prostak (backwoods Irish bumpkin jak go podsumowala Anna) chcialoby sie powiedziec? W 99,9% i my nalezymy do podobnych kategorii. :)"???
To byla ironia. Kazdego z nas mozna latwo negatywnie zaszufladkowac. A to "zakompleksiony nieudacznik", "glupia blondynka", "prymitywny ambitniak" albo "pijany jak Polak" (takie powiedzonko funkcjonuje np. we Francji), nie wspominajac o serii polish jokes. Anna faktycznie poczatkowo gra glupkowata Amerykanke, a Deklan irlandzkiego gbura i prostaka. Szybko sie jednak okazuje, ze to tylko pozory. W rzeczywistosci Anna jest sympatyczna, myslaca dziewczyna, a Deklan wrazliwym, opiekunczym facetem. Tak w filmie jak i w zyciu. Mnostwo ludzi gra i udaje.
To, że ktoś jest sympatyczny nie znaczy, że nie może być głupkowaty:)
A cóż takiego jest fascynującego w Annie z Bostonu? Bo ja nie wiem. To, że potrafi o swoim narzeczonym powiedzieć jedynie, że jest kardiologiem, że chwali się drogą, snobistyczną walizką albo butami za 600 dolców? W dodatku ciężko myśląca(reszka, orzełek) itd, itd. I to cudowne, amerykańskie: jak ci mogę pomóc. Schemat nad schematy.
No, ale na drodze do szczęścia zdeterminowanej Anny pojawia się on, Declan. Gburowaty, sarkastyczny Irlandczyk, który docina swojej towarzyszce podróży na każdym kroku traktując ja jako arogancką, głupiutką, tak jest!, Amerykankę mającą dostarczyć jedynie tak potrzebnej kasy. Oczywiście przystojny Declan pod skorupą sarkazmu niczym dr House ma gorące, wrażliwe serce, które oczywiście jest złamane. Co do niej kieruje się prawem Murphiego: "jeśli ona ma jakąkolwiek możliwość zrobienia błędu, zrobi go na pewno".
Wszystko jednak zmienia się od pobytu na kwaterze. Ten przymusowy pocałunek(ach jakie to słodkie!), prysznic z prześwitującą zasłonką, wspólne łóżko itd. W tym momencie zaczyna się chemia, która oczywiście wszystko zmienia aż do szczęśliwego finału.
W filmie zastosowano wszelkie możliwe stereotypy jak to Amerykanie wyobrażają sobie Irlandię. Piękno tej ziemi( klify, ruiny zamku), miejscowi z ludową filozofią, pierścień Claddagh, legendy no i oczywiście muzykę. A jak muzyka to gdzie?, na pewno na irlandzkim weselu:) Tak więc z Irlandią w tle plecie sie ta historia, Anny i Declana. Schemat goni schemat, ale muszę przyznać, że oglądałam ten film z przyjemnością. Takie kino łatwe, lekkie i przyjemne.
Co takiego jest fascynujacego w Annie z Bostonu? Wystarczyloby, ze jest piekna i urocza. U kobiety to znaczy bardzo wiele. :) Do tego, jak sie okazuje w czasie filmu, jest tez myslaca. Ciezko myslaca (orzel, reszka)? Chyba lekko, bo sie jednak dosc szybko zorientowala. Ciekaw jestem ilu by sie pokapowalo od razu? Przypuszczam, ze nie ja. Moze tez naleze do tych ciezkich? A dlaczego myslaca? Bo skojarzyla kilka faktow i informacji, ktore latwe do skojarzenia nie byly. Chodzi o rozmowe na mostku w Dublinie, byla dziewczyne Deklana, o jej zdrade, o oszustow mieszkajacych w Dublinie. Do tego odwazyla sie to powiedziec, bedac przy poprzedniej probie rozmowy mocno zniechecona, by nie powiedziec obrazona (wesele).
Amerykanskie jak moge ci pomoc (w trakcie wesela, gdy Anna podchodzi do Deklana na uboczu). Tak, to jest bardzo amerykanskie i dobrze w filmie uwypuklone. Zestawienie europejskiego "impress" wobec amerykanskiego "express". Lubimy, my Europejczycy, w przeciwienstwie do Amerykanow, kisic nasze troski i problemy w sobie. I Deklan, typowy Europejczyk, do tego Irlandczyk gasi Anne: "nie jestes w Ameryce, jestes w Irlandii, napij sie i zamknij".
Stereotypy irlandzkie w filmie. Oczywiscie, mnostwo ich. Dodaj do tego pojawiajacy sie kilkakrotnie krzyz celtycki w ruinach zamku, dewocyjna hipokryzje wlascicieli B&B (parom niemalzenskim nie wynajmujemy), padajacy co chwile deszcz. Nawet kilka bardziej subtelnych. Np., gdy Anna podchodzi na dworzec i dowiaduje sie, ze wlasnie przyszla na czas, bo pociag odjezdza za... bagatela, ponad 2.5 h. Europejskie pojecie czasu. Tak wlasnie powinno byc w filmie, ktory w 1.5 h, jak w pigulce, ma pokazac, nie, nie wierny obraz kraju, przyrody czy zwyczajow mieszkancow, ale klimat, ogolny nastroj. I to sie swietnie realizatorom udaje. Coz z tego, ze prawie nic z geograficznego punktu widzenie w tym filmie nie jest prawdziwe (Dingle jest tak naprawde sporym misteczkiem, zamek Ballycarbery jest komputerowa skladanka, itd). Bez znaczenia, bo ogladajacy nie szuka prawdy geograficznej czy historycznej w tego typu filmie. Do tego pomieszanie klimatyczne (sceny z wesela to pewnie maj, czerwiec, daleko od 29 lutego). Tez bez znaczenia. Dodajmy, ze rezyserem filmu jest Anglik. :) Podobnie jak Deklan. :)
Na weselu graja tylko dwa skoczne, typowo irlandzkie "kawalki". Nawisem mowiac swietne., A muzyka przewija sie przez caly film. Jako meloman z prawdziwego zdarzenia stwierdzam, ze jest dobra.
Tak, duzo schematow i uproszczen w filmie, jak kazdym zreszta. Nie zapominaj jednak, ze dyskutujemy o filmie z gatunku "komedia romantyczna", a wiec z definicji niezbyt ambitnych, latwych i przyjemnych w ogladaniu. Staralem sie w swoich poprzednich wpisach pokazac kilka subtelnosci i finezji, ktore nieczesto wystepuja w filmach z tego gatunku. W porownaniu z tepym chlamem, ktory zalewa nasze kina i TV, ten film to mistrzostwo swiata.
"Jako meloman z prawdziwego zdarzenia stwierdzam, ze jest dobra" - fakt, dużo Ciebie z Anny z Bostonu:)
Zapewne tam jednak byłeś, jak nadmieniłeś w wyższym poście. Ja też byłam w Irlandii turystycznie, a ten film obejrzałam z czystej ciekawości, jako, że mam w rodzinie Irlandczyka:)
Bylem, krotko, kilka lat temu. W Cork na konferencji. Tydzien. Wiosna. Bylo pieknie, zielono i oczywiscie padalo co jakis czas. Wybralismy sie z kolega do tamtejszego pubu, na piwo. Po jakims czasie przysiadl sie do nas Irlandczyk w srednim wieku, a wkrotce potem sciagnieta telefonicznie jego zona. Od tej chwili to oni stawiali nam nieskonczona ilosc piwa (ciemnego z Cork) i zaczely sie dlugie rozmowy o jakze bolesnych historiach naszych krajow. Skonczylismy ok. 3-4-ej nad ranem. Jeszcze nigdy w zyciu nie wypilem tyle piwa. :) Moj dobry znajomy mieszka w Dublinie od kilku lat.
Miłe:) Wracając do filmu. Byłam w górach Wicklow i w dolinie Glendalough, tam gdzie kręcono min. wesele. Niezapomniany, taki trochę tolkienowski krajobraz.
Istotnie. Amazing jak sie tu i owdzie mowi. :) Ciekaw jestem jakie przelozenie na turystyke mial film? Mysle, ze wielu Amerykanow zapragnelo zwiedzic Irlandie. Podobnie jak po "Pod sloncem Toscanii" - skadinad uroczym filmie. Znam co najmniej jedna polska pare, ktora pojechala zwiedzac Toskanie po jego ogladnieciu. A jaka byla opinia Twojego rodzinnego Irlandczyka na temat "Leap Year"? Pewnie zblizona do Twojej. :)
Podejrzewam, że byłaby podobna gdyby film obejrzał:)
Nawet przez myśl by jemu nie przeszło obejrzeć komedię romantyczną, a znam jego gust filmowy chyba dość dobrze. Ceni sobie natomiast bardzo, naszego Wojciecha Hasa.
Myślę, że Irlandia jest bardzo popularnym krajem w USA, w końcu do korzeni irlandzkich przyznaje się tam około 40 mln mieszkańców.
Scena łóżkowa jest na tyle jasna i klarowna, by wiedzieć, że do niczego nie doszło. Pamiętny moment przebudzenia, kiedy Declan uświadamia sobie, że trzyma dłoń na ramieniu Anny zepełnie jakby byli małżeństwem i powoli, nie chcąc jej obudzić zdemiuje po kolei wszystkie palce. Zaraz po tym Anna otwiera oczy, bo oczywiście nie spała, ale jakoś nie miała nic przeciwko spaniu w takiej pozie ;)
Tez jestem tego zdania. BTW faktycznie, Anna nie spala, gdy Deklan "zdejmowal" palce z jej ramienia, widac nawet delikatny ruch jej oczu w trakcie owego zdejmowania, jeszcze przed ich otwarciem. Ale inni sadza inaczej. Byc moze nie sadza, ale dywaguja. Np. rozwazania pewnej Amerykanki, jeszcze bardziej wnikliwe niz moje :) http://sandyschairer.blogspot.com/2011/01/leap-year-36-hints.html?zx=967c22d07d8 db7fe Podaje kilka interesujacych argumentow za. Troche to prowokacyjne, na pewno kontrowersyjne, a przede wszystkim zabawne i smieszne. Zobacz np. pkt. 31, gdzie Mathew Goode stwierdza, ze w filmie nie ma nic seksualnego, przynajmniej nie na ekranie. Czyli poza ekranem moglo byc. :)
Mimo wszystko sadze, ze "tego" wtedy nie zrobili. Nawet poza ekranem. :)