Przez połowę filmu nie wiem, czy koleś coś bierze, czy ma schizofrenie czy przenosi się w
przeszłość a może to przeszłość przenosi się w teraźniejszość..
Jak można porównywać filmy, które są zupełnie odmienne gatunkowo pod względem oceny przyznawanej im na portalu Filmweb? Czy według Ciebie zatem na ocenę wyższą niż 7 zasługują jedynie filmy ambitne, natomiast cała reszta powinna zadowolić się maksymalnie "marną trójczyną"? Każdy film oceniany jest w całkowicie innej skali. Przykładowo wspomniany wyżej "Potwory i spółka" będzie dobrą produkcją W SWOJEJ KATEGORII i w związku z tym jest całkiem normalne, że posiada wysokie noty. Nie popadajmy znowu w skrajności, czy tak uwielbiane przez Ciebie hiperbole. Stawianie w tej samej linii filmu Allena, animacji o potworach oraz produkcji o piraniach i natrętna, uparta próba wymuszenia na kimś odpowiedzi na pytanie: "Według Ciebie te filmy zasługują na wyższą ocenę niż >>O północy w Paryżu<<?" to jest sytuacja co najmniej groteskowa i absolutnie bezmyślna.
Sam film w istocie jest bardzo, BARDZO lekki i naprawdę nie wymaga jakichś szczególnych pokładów inteligencji i głębokiej znajomości historii/sztuki/kultury/do wyboru. Przedstawione postacie są SZTANDAROWE w swoim polu aktywności artystycznej. Każdy kojarzy nazwisko Picasso czy Hemingway, a jeśli nawet nie zna chociażby filmu "Dyskretny urok burżuazji" czy innych odnośników, które możemy odnaleźć w ciągu dialogu to jest w stanie bardzo szybko wywnioskować, o co chodziło Gilowi w jego wypowiedzi o do czego mógł nawiązywać. Fabuła nie jest skomplikowana i to w jakimś stopniu jest urok tego filmu. Jest pełno wplątań do literatury i sztuki tamtego okresu, ale nie róbmy z tego filmu na siłę jakiejś produkcji dla widza wyjątkowo obytego i inteligentnego, bo tak nie jest. Osobiście uważam, że można było wyciągnąć z tej historii o wiele więcej, a tak to wszystkie postaci ukazane zostały, co prawda, bardzo charakterystycznie, ale przy tym również sztampowo. Cóż, a samo motto? Aż dziw, że motyw ten się jeszcze Allenowi nie znudził.
Tu się muszę zgodzić - ten filmowy Paryż mnie zmęczył. I zamęczył. Kocham to miasto prawdziwe - brudne i rozdeptane przez turystów, hałaśliwe, ubłocone w deszczu i pozbawione koloru w upale. Wizualizacja przedstawiona na początku - bajkowa i... jakoś nie piękna. Może dlatego, że w rytmie upiornej muzyczki? Może dlatego, że taka odrealniona? A może po prostu nie pasuje do tego filmu? W każdym razie miłość do takiego Paryża - ani oryginalna, ani wiarygodna.
A "odkrycie" bohatera? Łał...
Fajnie, że jeszcze ktos to zauważył bo dotychczas - ze swoimi watpliwosciami - czułem się dość osamotniony.
Dlatego się odezwałam ;)
W sumie kocham bajkowość, ale tu jednak jest nie na miejscu i niewiarygodna. Nie dziwię się powyższym dyskusjom, bo odnoszę wrażenie jakby film nie bardzo wiedział do kogo mówić - uwodzić łatwymi chwytami ckliwych, czy poruszać wrażliwych. Ostatecznie wychodzi trochę bełkot i na tym tle wyidealizowany Paryż budzi mój niesmak. Już niechby się trzymał konwencji i szedł na łatwiznę. Wtedy może dałabym się uwieść, a tak...
mi też się nie podobał! komedia?? bardzo nie śmieszna w takim bądź razie. Az się boję kolejnej komedii allena: "zakochani w Rzymie".
Jego nowe filmy podejmuja jedna prosta mysl, ktora podaza przez caly film. W zabawny, czy mniej zabawny sposob wyjasnia pewne fenomeny. Coz gorsza od ostatniej sceny z detektywem jest tylko ta z kolczykami Rachel Mcadams, ale za to ostatnia scena sprawia, ze nie chce zeby film sie konczyl. Badz co badz, a ch*J!!!!11
Bardzo wnikliwie przeczytałem Wasze wypowiedzi na temat "O północy..." i widzę bardzo rozbieżne opinie. Mnie film totalnie zawiódł, chociaż ciężko mówić o zawodzie kiedy Woody robi tysiąc filmów rocznie i przestaje pamiętać czy jest jeszcze na planie "Zakochaj się w Radomiu" czy "Tatiana, Elena, Jekaterynburg".
A Paryż jest płytki, nieśmieszny, odarty z magii i humoru (nie rozumiem sporu czy bohaterów jest 12 czy nieskończoność) - przecież im więcej tym gorzej!!!! Człowiek się nie przyzwyczaił jeszcze do Dalego czy Picassa, nie poznał jego historii i roli w filmie, a tu już kolejny, kolejny, następny, byle znane nazwisko, byle ludzie reagowali śmiechem bo to przecież Degas, o jezu to Bunuel jak śmiesznie, o matko jest i Gaugin, chyba się posikam...
Z plusów filmu tylko ładne zdjęcia, muzyka i pięknie pokazane miasto. Aktorsko Owen Wilson jedzie Allenem, panie są nijakie - mają się uśmiechać i cieszyć że Paryż, no bo przecież to Paryż to jak się nie cieszyć... Nie wspominam w ogóle o przenosinach w czasie, bo to pomysł oklepany, nie wnoszący elementów komediowych (jak np. głupi, ale śmieszni "Goście goście") ani elementów dramatycznych (czyli tych przecież niby ambitnych). Pomysł mający jedynie pokazać ilu i konkretnie którzy artyści przebywali wtedy w stolicy i tyle. Z tej samej kategorii są opinie, że to film dla widza inteligentego i z poczuciem humoru - oczywiście są smaczki komediowe (ale może ze 3) i udane epizody Brodego i Hemingwaya, ale poza tym morał prosty, historia banalna, budżet poszedł na zdjęcia plenerowe, film się kończy i człowiek może to skomentować "no ładny ten film, ładny...
Z ładnych filmów polecam serię na National Geographic - przy odrobinie szczęście można trafić na Krystynę Czubownę ;)
pozdrawiam!
Ale tak naprawdę czego oczekiwałeś po tym filmie, morału podobnego do tych z filmów Tarkowskiego? Morał w tej produkcji jest dla mnie nie najważniejszy i Allen wiedział, że nie po to robi ten film.
To nie miała być 'superkomedia' ani murowany kandydat na Oscara, to miało być spełnienie marzeń Woody'ego. A jego marzeniem było zrobić filmy, które właśnie będą taką wizytówką najpiękniejszych miast na świecie. Oczywiście wszystko lekko oblane jego własnym, uznawanym od lat sosem. Dzięki temu dostaliśmy lekki (ale nie dla prostych ludzi nie wiedzących, kim był np. Picasso) obraz w pięknych sceneriach opowiadający o perypetiach młodego narzeczeństwa, które gubi (lub odnajduje) się w mieście piękna.
Film pokazuje ze strony pisanej wiele. Uświadamia nas, jak bardzo różnią się ludzie, nawet Ci nam najbliźsi i jak różne są opinie ludzi na temat miejsc, wydarzeń, rzeczy. Wątek ze mianą czasu odzwierciedla nam, co tak naprawdę jest dla nas najważniejsze, nakazuje nam wręcz na spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość z dystansem i skłania do pewnej refleksji. Refleksji: może nie jest tak źle, może po prostu szara codzienność mnie zabija, nie mam czasu na oddech, nie mam czasu na życie, nie widzę dzisiejszego piękna, kiedyś było podobnie.
Humor był w idealnej dawce. Więcej by nie przeszło. Allen wszystko robi z umierem, ale strasznie się śpieszy. Poza tym jak wcześniej mówiłem: to nie jest czysta komiedia. To Komediodramat, komedia romantyczna, ale inteligentna, więc fani 'Polowań na druhny' niech trzymają się od tego dzieła z daleka!
Mnie film zachwycił. Lubię Allena, ale nie wszystkie jego twory są mi przyjazne. Ten zaś jest i to bardzo. Może dlatego, że film jest strasznie romantyczny, melencholijny wręcz. Na plus oczywiście.
A ja jestem ciekaw jaką ocenę miałby film gdzie młody polski pisarz przenosi się w czasie np. do dawnego Krakowa. Spotyka sobie na imprezie Mickiewicza z "lekko" stukniętą żoną, Chopin coś tam sobie brzdęka na pianinie.... udaje się do baru i widzi pijanego Sienkiewicza który obiecuje mu, że jego książkę zrecenzuje mu Eliza Orzeszkowa. Odbija dziewczynę Sienkiewiczowi i Matejce. itd itd. (dawnych artystów nam nie brakuje więc coś by się skleiło)
Ja już wam mogę powiedzieć jakie byłyby komentarze - "szmira", "pseudointeligenty" itp. ;)
Film miał oddać magie Paryża i jeśli ktoś był w tym mieście to na pewno doceni piękno zdjęć i klimat, który tworzy Allen. Mi duzo bardziej podobał się niż Vicki Cristina..., który to zupełnie do mnie nie trafił. Może dlatego, że nie znam Hiszpanii tak dobrze. Pewnie dla niektórych może wydawać się nudny, mi pozwolił przenieść się jeszcze raz do tego wspaniałego miasta gdzie czas, w którym żyjemy traci znaczenie.
Najpierw to osoby które nie ogarniają o co chodzi w filmie powinny się dowiedzieć czegoś o sztuce literaturze... i wiedzieć kto to
F. Scott Fitzgerald, T.S. Eliot, Leo Stein, Cole Porter itp.
Zabawna dyskusja :-) Zabawny film :-) To niby nie ma nic do rzeczy, ale czy Alicja w krainie czarów jest książką ambitną? He, he! Czy Tolkien pisząc swoje opowieści miał coś szczególnie głębokiego na myśli? Czemu tak wiele ludzi zachwyca się tymi dziełkami? Oglądałem ten film nie mając pojęcia kto go zrobił i klimat oraz humor wydał mi się dziwnie znajomy. Ponieważ rozbawił mnie i przyjemnie nastroił, postanowiłem sprawdzić któż zacz za dziełkiem tym stoi. Że to Woody Allen dowiedziałem się dopiero z tej strony i palnąłem się w czoło! No przecież, że to ten czasem dość uroczy, czasem zwyczajnie obleśny, a czasem wręcz żałosny, ale zawsze zabawny porąbaniec puszczał do mnie oko z ekranu, a ja głupi go nie rozpoznaję :-))) Brawo Woody, mieszasz chłopie, jak zawsze i dyskusje o wielkości twej lub nijakości będą się snuły jeszcze długo, długo przez wszelkie filmowe i niefilmowe fora :-))) Jedno jest pewne, mimo, ze wszyscy piszący o kalkach i sztancach w przypadku tego filmu mają niewątpliwą rację, twój styl jest jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i rozpoznawalny jak styl Dalego w malarstwie, Hemingwaya w pisarstwie i style pozostałych, pokazanych w filmie tytanów kultury. Stary, nie musisz swoich filmów w ogóle podpisywać i to jest wielkie! A czy się twój neurotyczny humor komu podoba? Picassa nie cierpi wszak wielu i to całkiem inteligentnych ludzi, w tym i ja nie przepadam specjalnie za kobietami widzianymi z trzech perspektyw na raz, za to Woodego i owszem, smakuję z przyjemnoscią :-) I kto mnie teraz zje? :-)