spodziewałem się czegoś więcej jednak. Obsada z Ong-Bak wróżyła dobrze lecz gra aktorska tym razem wyszła drętwo. Z takich niesmaczków należy by wymienić Tajską dziennikarke w TV, która tak kaleczyła angielski, że krew zalewała. Fabuła też w sumie drętwa. Mogli się bardziej postarać niż wymyśleć historię gdzie koleś udaje się w pościg do Australii za swoim słoniem. O ile jednak nie należało się spodziewać nic specjalnego po fabule to sceny walki też straciły dużo po Ong-Bak. Teraz widać, że wszystko jest planowane i dodatkowo mało realistyczne. Najgorsze jest jednak jak kolesie niektórzy podchodzą do głównego bohatera bez żadnej pozycji bojowej widocznie po to by dostać wp***dol. Szczególnie denerwujące było jak koleś rzucał 3/4 ochroniarzy jedną ręką po czym jak to w filmach lat 80 kolesie "umierali" po jednym ciosie. Może jestem zbyt wymagający, ale rzucało się to w oczy. Muzyka nie pasuje często do akcji ba, te techno z pościgu motorówek przypominało jakieś tandetne amerykanskie filmy akcji z Lundgrenem czy Dudikoffem. Na plus, pomimo wszytsko, są sceny walki, które są i tak lepsze niż w wielu takich produkcji USA lecz dużo, dużo gorsze niż Ong-Bak. Chociaż trzeba przyznać, że pod koniec jak wytłukł(lub raczej połamał :) ) tysiące ochroniarzy to nawet ciekawie to wyglądało. Zresztą dużo jest temu podobnych scen, lecz niektóre ... ech szkoda gadać. Jak dla mnie za mało ma ten film żeby go zaliczyć do srednich chociaż. Jak dla mnie jedynie 4/10.