Jak na owe czasy jest bardzo nowatorski: sposób narracji, montaż, praca kamery, charakteryzacja wyprzedza swoje czasy. Potrafię to docenić. Ale jak powiedział Witold Lutosławski: "nowość zużywa się najszybciej". Natomiast film jako taki nie robi na mnie większego wrażenia. To jest dobry film, ale podobnych historii w kinie było wiele. A tutaj jakiejś wielkiej głębi nie mamy. Trzeba jednak ten film zobaczyć, choćby z pobudek filmoznawczych.
I tu jest pies pogrzebany: "film jako taki" jest (przynajmniej dla mnie) prowokacyjnie nudny.
On ma swoje mniejsce w historii USA i Hollywood, ale, na boga, dlaczego wszyscy muszą interesować sie Stanami lat 40.?
Ten film poza wartością historyczną nie jest zabawny, wciągający, trzymający w napięciu czy wzruszający (choć to kwestia subiektywna). Amatorom powyższego polecam raczej "Casablancę".
Może warto przyjąć, że został on uznany za najwybitniejszy właśnie ze względu na wartość historyczną i nowinki techniczne. Jednak, skoro są to wartości niekoniecznie cenione przez wszystkich, nie powiedziałbym, że każdy musi go zobaczyć.
Szczególnie rekomendowałbym ten film osobom interesującym się historią i rozwojem kina (nie zawsze oglądającym filmy dla przyjemności) oraz sytuacją polityczno-gospodarczo-społeczną USA lat 30. i 40. a także snobom intelektualnym (bo tym podoba się wszystko, co uznane).
Cała reszta będzie mniej lub bardziej rozczarowana zetknięciem się z fizycznym desygnatem licznych bałwochwalczych peanów.
Po części masz rację, chociaż nie zgodzę się, że ten film jest "bardzo" o sytuacji w Stanach lat 40. Dla mnie ważniejsze było w spojrzenie na jednostkę niż na całość. Ale to już subiektywizm naszych interpretacji i... to forum to nie miejsce, aby urządzać zbyt długie na ten temat dyskusje.