uważacie że obecne filmy mogą równać się z arcydziełami sprzed lat takimi jak obywatel kane, ojciec chrzestny czy lot nad kukułczym gniazdem?
nie tyle przenoszę (na to konkretne, nie wiem w jakich /wszystkich/ brałeś udział, nieistotne), co odnoszę się do kwestii oczywistości, z której i tu korzystasz, dając niepotrzebnie niektórym rozpałkę do ognia...
ale zgadzam się - nie ma co bić piany, kropka.
co do młodzieży - mam doświadczenie w pracy z gimnazjum/liceum - korzystałem z filmu jako narzędzia i widziałem efekty, i złe, i dobre ;)
jak znajdziesz czas/ochotę, to rzuć mi chociaż punkty, z którymi się nie zgadzasz - na PW.
ja jeszcze ciułam punkty do pisania wiadomości więc bez obaw, nie będę zalewał odpowiedziami. kwestia ciekawości.
pozdro
Mimo wszystko uważam, iż Twój wpis był nie ma miejscu. Konkretnie mam na myśli fragment: "do zaangażowanych w dyskusję z marscorpio - z tym forumowiczem jest o tyle kłopot, że postawił się na pozycji oświeconej, co w perspektywie argumentacji stawia wielu z nas na pozycji przegranej// stawia samego marscorpio obok jakiejkolwiek dyskusji ;)". Nawet wobec tych, którzy tutaj, na FW, chamówę urządzają, nie pozwoliłbym sobie na taki wpis.
Nie chciało mi się tego komentować, bo to niepotrzebne z Twojej strony było, poza tym mnie na żadnych dyskusjach już nie zależy. Ale problem w tym, iż kontynuujesz ten proceder wpisywania uwag niedorzecznych. Powyżej piszesz: "odnoszę się do kwestii oczywistości, z której i tu korzystasz". Interesuje mnie fragment: "i tu". Wskaż mi zatem, gdzie w poprzedniej dyskusji z Tobą posłużyłem się ową kategorią oczywistości? Bo najwyraźniej niewiele z tamtej krótkiej wymiany zdań zrozumiałeś. Domagałeś się szczegółów interpretacji "Stalkera", podczas gdy ja - na długo ZANIM Cię poznałem - poinformowałem, że już żadnych szczegółów więcej na FW nie podam, gdyż tekst zgłosiłem do opublikowania. W dyskusji z Tobą napisałem, iż wiem, dlaczego jest tak czy inaczej, potrafię to udowodnić, ale nie uczynię tego na forum FW. W najmniejszym stopniu nie wykorzystałem kategorii oczywistości, więc Twoje "i tu" nie ma racji bytu. Jest nieuprzejme.
Nie po raz pierwszy zresztą pozwalasz sobie na nieuprzejme uwagi. Uczyniłeś to przynajmniej dwukrotnie. W poprzedniej dyskusji dotyczy to fragmentu: "jest zabawne". W niniejszej fragmentu, w którym nietrudno doszukać się aluzji do mojej wypowiedzi: "heh, niedaleko tu do płaskiej ziemi i Newtona".
W tym pierwszym przypadku świadczyło to o niezrozumieniu problemu. Jeżeli mój tekst ukaże się drukiem, to i tak zostanę rozpoznany tu, na FW. Zatem Twoje stwierdzenie "to jednoczesne ukrywanie się z głośno głoszoną publikacją jest zabawne, ale twoja sprawa" było bezsensowne. Tak jakbyś tych prostych kwestii nie rozumiał. Pewnych rzeczy ukryć się nie da, wiem to lepiej niż Ty, bo ja - w przeciwieństwie do Ciebie, co zresztą sam przyznałeś - sprawdziłem, jak wygląda sprawa z tekstami o Tarkowskim w Sieci i nie tylko. Wiem, że moje studium najpewniej podzieli los tych najważniejszych na ten temat - będzie przywoływane. Tak zatem to kwestia czasu, aż ktoś wreszcie ustali, że autor tej publikacji to zarazem marscorpio. Jedynym rozwiązaniem byłoby usunięcie tematu dotyczącego "Stalkera" tu, na FW, ale póki co, jeszcze się na to nie zdecydowałem. Żywię sentyment do tego tematu, jak wyżej pisałem - jest dla mnie istotny. W tym nie ma nic "zabawnego" - to zwyczajne, oczywiste fakty. Uprzedzam jedynie wydarzenia, które są nieuchronne. I to, że się przymierzam do likwidacji tematu, co jednak wcale nie musi okazać się możliwe.
W drugim przypadku Twoja uwaga miałaby jakikolwiek sens, gdybym nie zaznaczył, że nie zamierzam dowodzić tego, co napisałem. Ponieważ o tym poinformowałem już Ras_Democritusa, zatem jeżeli czytałeś wpisy w niniejszym temacie, nie powinieneś był tego przeoczyć. Nie zamierzam wdawać się w dyskusję z Wami - przedstawiam jedynie własne zdanie.
Tak przy okazji - w trakcie wymiany wpisów ze spaczoną, owszem, pozwoliłem sobie na zdanie: "Dla mnie to oczywistość". Później na zdanie: "Widzisz, to tak oczywiste jak to, że [...]". Ponieważ moje wpisy są konsekwentne pod względem logicznym, należy to odczytywać tak: "Widzisz, [dla mnie] to tak oczywiste jak to, że [...]". Wyraźnie zasygnalizowałem, iż w podjętym temacie przedstawiam własne stanowisko. Nie potrzebuję tego argumentować i nie zamierzam. Gdybym zamierzał, odpisałbym w pierwszej kolejności spaczonej. Nie uczyniłem tego. Przypominam mój wpis adresowany do Ras_Democritusa: "Gdybym miał czas, zareagowałbym już w odpowiedzi do spaczonej". Tam również wyjaśniłem przyczyny, dla których nie podejmę z Wami dyskusji. Tak zatem Twoja uwaga o tym, jakobym to ja postawił się w pozycji "oświeconej", co Was skazuje na jakąś tam "przegraną", w kontekście tego, co wyżej zostało napisane, jest jakaś paranoiczna. Miałoby to sens, gdyby rzeczywiście to, co piszę, było przyjmowane jako "objawienie". Ale przecież tak nie jest - inni próbują z tym polemizować, zatem niczego "oświeconego" w mojej wypowiedzi nie widzę. A poza dyskusją postawiłem się sam, z rozmysłem, zatem po co o tym piszesz? Nie przypominam sobie, abym Cię swoim rzecznikiem ustanowił.
Widzisz, za bardzo niektórzy z Was pragną ze mną podyskutować. Wpierw Ras_Democritus, teraz Ty. Mimo że napisałem Ci: "Z wieloma fragmentami Twojej wypowiedzi się nie zgadzam. Z innymi się zgadzam. Ale tak ogólnie to dla mnie problemy w tym momencie bez znaczenia.", to Ty i tak pragniesz ode mnie odpowiedzi: "jak znajdziesz czas/ochotę, to rzuć mi chociaż punkty, z którymi się nie zgadzasz - na PW". A przecież powinieneś dobrze wiedzieć, iż są to tematy, których nie załatwia się w punktach czy w podpunktach. I powinieneś rozumieć fragment - "to dla mnie problemy w tym momencie bez znaczenia". Jeżeli odmawiam, to nie z braku szacunku do Ciebie, ale dlatego, iż mam ku temu istotne powody. Tak trudno to pojąć? Bo tego, że potrafiłbym dowieść każdego swojego słowa, nie muszę przypominać. Sam pisałeś o między innymi moich wpisach - "niektóre wypowiedzi urastają do sporych hermeneutycznych labiryntów". Ja już się w to nie bawię.
Co więcej, pozwolę sobie na złośliwą uwagę. Tak się składa, że to, o czym piszę - zagadnienie obecnego stanu kultury - to kwestie dokładnie dyskutowane przez intelektualistów przynajmniej od kilkudziesięciu lat. Jak to możliwe, iż nie napotkałeś dotąd takich wypowiedzi? Czyżby wciąż jednak niewielkie oczytanie? Jeżeli tak, to przestań mnie namawiać do dyskusji i zajmować się moją osobą, tylko udaj się do czytelni albo zaprenumeruj najważniejsze periodyki literacko-filmowo-kulturalno-filozoficzne, jakie ukazują się w Polsce. Tam znajdziesz wszelką argumentację, w której istnienie powątpiewasz. Przecież nie będę każdemu użytkownikowi FW spisu lektur przygotowywał, bo tematu, o którym chce dyskutować, nie zna zbyt dobrze.
"co do młodzieży - mam doświadczenie w pracy z gimnazjum/liceum - korzystałem z filmu jako narzędzia i widziałem efekty, i złe, i dobre ;)"
Wiem. Natychmiast rozpoznałem pomysły metodyków z lat 90-tych. To oni i młodzi poloniści wyskakiwali z takimi projektami natenczas, możesz znaleźć wiele publikacji, które stanowią tego dowód. Zresztą, pewnie tego akurat Was na uniwersytetach uczyli.
Rozpisałem się ponad plan, ale cóż, pewne kwestie wymagają wyjaśnienia.
Pozdrawiam.
Aż mi głupio (naprawdę!), że Cię nagabuję - staram się poważnie traktować Twoje deklaracje o nie-dyskutowaniu, nie-angażowaniu się... Inna rzecz, że pięknie ta Twoja odmowa współudziału wygląda - wpis wielki jak sam "Obywatel Kane" (to żart ciepły: dobrze to rozumiem, mnie też krótkie refutacje ni cholery nie wychodzą). No, ale do rzeczy - pytam, bom ciekaw Twego zdania:
"To oni i młodzi poloniści wyskakiwali z takimi projektami natenczas, możesz znaleźć wiele publikacji, które stanowią tego dowód. Zresztą, pewnie tego akurat Was na uniwersytetach uczyli."
Na uniwersytetach w ramach zajęć pedagogicznych (mówię przede wszystkim o sobie: specjalność nauczycielska na polonistyce UJ, ale obawiam się, że niestety nie tylko o sobie) uczyli nas niewyobrażalnych i modelowo nieprzydatnych głupot ("lekcja składa się z następujących ogniw: wprowadzenie, rozwinięcie, zakończenie" - to moje ulubione, pamiętam do dziś), ale akurat korzystania z filmu - nie... Więc - zmierzam do pytania we właściwym sobie tempie, wybacz - czy generalnie masz coś przeciw "wyskakiwaniu z takimi projektami"? I o jakie projekty konkretnie chodzi - o zapoznawanie młodzi z klasyką filmową, czy o ukazywanie, że kultura rozwija się dziś także w przestrzeni nowych mediów, śmiało przekraczając granicę między tym, co popularne, a tym, co wysokie (bo mniemam, że właśnie o to ostatnie sim.gishelowi chodziło)? Ja tam staram się pakować moim uczniom filmy, ile tylko wlezie - oczywiście w odpowiednich kontekstach ("Tron we krwi", "Zbrodnia i kara" Dumały, "Wesele" Wajdy, "Czas apokalipsy", ba!, w ramach organizowanej w moim liceum nocy filmowej znalazło się miejsce nawet na "Rok diabła" Zelenki), i zapewniam Cię, że to działa: jest to, o co mi zawsze w tej robocie chodziło, czyli interpretacyjny ogień.
"Aż mi głupio (naprawdę!), że Cię nagabuję"
Wybaczam Ci. Sygnet do pocałowania tylko podaję...
"wpis wielki jak sam "Obywatel Kane""
Dobre, dobre. W każdym razie poszukaj innego mojego tak obszernego wpisu w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. I uczyń to zanim odpiszę amerrozzo, bo ja jeszcze nie podjąłem decyzji, jak to uczynić. Myślałem o zdawkowym tekście, ale lubię gościa, to może i będzie obszernie? A wtedy dostaniesz argument do tej rozprawy z moimi deklaracjami "o nie-dyskutowaniu, nie-angażowaniu się". :)
W ogóle to dopisałem się chyba do maksymalnie 15 tematów. Przy Was - rekordzistach - mimo iż jestem tu już niemal półtora roku, wciąż marnie wypadam. Fakty mówią same za siebie - ja na razie mam 180 tematów, Ty już 80. Szybko mnie przegonisz, he, he. A niektórzy przez rok dorobili się kilkuset bądź i około 2000 tysięcy. Zatem rzeczywiście, dyskutuję, że hej. A dziś - dziś mi się nudzi. Poza tym siedziało mi coś na wątrobie.
Tak brzy okazji - zauważyłem, iż obaj jesteście nauczycielami. I to właśnie obu Was najbardziej boli to, iż nie podejmuję z Wami dyskusji. Wytłumaczyłbym, dlaczego tak jest, ale po co? Możesz mi wierzyć - to sprawa oczywista, he, he, he.
Odpowiadając na Twoje pytanie...
Przecież wszystko napisałeś już sam. UJ, tak? Czyli powinieneś wiedzieć, iż to dość nieprzychylny innowacjom w metodyce uniwersytet, długo nieprzejednany w kwestiach kultury popularnej/masowej. Jeszcze w około 2005 nawet nie wysyłali swoich przedstawicieli na konferencje naukowe, które zajmowały się takimi zagadnieniami.
Pisząc, iż młodzi poloniści "wyskakiwaniu z takimi projektami" miałem na myśli, iż przeciwstawili się takim metodom pracy z uczniami, jakie Ty podajesz, mniej więcej. Ośrodki w Poznaniu, Częstochowie, Gdańsku, nawet krakowska AP, wszystkie one zaczęły promować przeróżne rozwiązania, tzw. podmiotowe traktowanie uczniów, wykorzystanie "siły przebicia" pop-kultury w edukacji, niewystawianie ocen niedostatecznych (w ogóle!) i in.
Pojawiły się zestawienia w rodzaju "Matrix" i klasyka, "Ghost Dog" i klasyka, itp. Ja? Ja nie mam nic przeciwko. Czy ja jestem ministrem edukacji? Nie mam też żadnych podstaw, by Ci nie dowierzać i podważać Twoje "zapewniam Cię, że to działa: jest to, o co mi zawsze w tej robocie chodziło, czyli interpretacyjny ogień". Zapewne tak jest, znam już kilka Twoich wpisów - i jeden gdzieś indziej pochwaliłem, pamiętasz chyba? (Notabene, nawet nie włączyłem "obserwuj", a nie chce mi się szukać - przypomnij, gdzie to było, bo to był odruch). Zatem myślę, że masz potencjał i rzeczywiście ciekawie wykonujesz własną pracę.
Ale, ale - zastanawia mnie, czy znane Ci są coroczne raporty o stanie matur? Zastanawia mnie, czy znane Ci są dyskusje akademickie o niesamodzielności myślowej studentów humanistyki, o ich schematyzmie, niemożności przedłożenia wartościowych interpretacji, itp. Zastanawia mnie, czy orientujesz się, w jak wielu pracach magisterskich istotny jest udział fragmentów z internetu i to bez odnotowania tego? Zastanawia mnie, czy wiesz, jak niewiele tych prac do czegokolwiek się nadaje (mam na myśli wykorzystanie naukowe)? I czy wiesz, że niektóre uczelnie ostatnio wprowadzają nawet miękkie okładki do prac dyplomowych/magisterskich, bo te zajmują zbyt wiele miejsca w magazynach, a jedyny komentarz na temat ich wartości to: "makulatura", czego nikt na głos nie mówi, bo znowu trzeba by zamknąć kilkanaście nieużytecznych kierunków i kasy niet?
Kończę, kończę... Tak, masz rację, mógłbym tak długo pisać, informowałem Cię o tym. Mógłbym zamiast 10 minut poświęcić Ci kilka dni i wszystko podeprzeć różnymi artykułami z prasy, badaniami itp. Nawet do bibliotek mógłbym się dla Ciebie wybrać. Oczywiście, nie uczynię tego, bo to oczywiste. Ja - jak napisał kolega - stawiam się poza dyskusją, poza tym moje wpisy są tak "oświecone", iż jeszcze moglibyście wzrok utracić. :) :) :)
Pozdrawiam.
Panowie Ras_Democritus i sim.gishel!
Mam dla Was propozycję nie do odrzucenia. Zamieszczajcie tu, na FW, własne interpretacje dzieł filmowych. Nie kilkuzdaniowe tematy, a solidne, wartościowe, pełnokrwiste analizy i interpretacje. FILMWEB NAPRAWDĘ TEGO POTRZEBUJE!
Pokażcie wszystkim, jak znakomicie potrafią przedstawić teksty kultury nauczyciele-poloniści. Czas to udowodnić, bo najczęściej „nierobami” są nazywani. Pokażcie wszystkim, jak ważna jest literatura, sztuka, kino, muzyka, itd. Dzieła elitarne czy popularne – to bez znaczenia. Byle było to, co wciąż tak urzeka, pasjonuje i interesuje współczesnego człowieka – INTERPRETACJE, które ukażą, iż dzieła wybitne rzeczywiście są wybitne. Że wybitność nadal jest możliwa i wokół powstają same arcydzieła. Ale, ale – nie zapomnijcie o klasyce.
Bo zauważyłem, że z Was gaduły. Dyskutować byście tylko chcieli, do tego najczęściej ze mną. A mnie nic z tego. Natomiast z zainteresowaniem przeczytam każdą Waszą interpretację, wiem już bowiem, iż stać Was na wiele. Przyrzekam, iż nawet pochwalę i dopiszę kilka zdań z sensem.
Wspólnie – mój pomysł, a Wasze wykonanie – wprowadźmy nową jakość na FW. Dobrze, że jesteście. Tym bardziej nie opuszczę FW – dla Waszych tekstów!
Czekam na odpowiedź.
no i się porobiło.
drogi marscorpio, tez dam ostatni wpis, piszę bez intencji dopiekania komukolwiek, ma nadzieję, że trzymam się jakoś meritum.
nie jestem nauczycielem, tym bardziej polonistą. fakt, zdanie 'mam doświadczenie w pracy..." mogło Cię do tego wniosku naprowadzić. nieistotne. nie wiem gdzie w moim poście rozpoznałeś pomysły jakichkolwiek metodyków, skoro, po pierwsze, podawałem jedynie tytuły (wątpię, czy którykolwiek z nich pójdzie na oficjalny program ministerstwa) które uważam za skuteczne w zachęcaniu młodych do poszukania w kinie czegoś więcej niż kolejnej części "Zmierzchu", po drugie, nie pisałem nic o tym w jaki sposób korzystałem/korzystałbym z tych materiałów.
ok, dla mnie podstawowym kłopotem jest to, iż nie mogę jednoznacznie odróżnić statusu 'własnego zdania' od uczestnictwa w dyskusji. stąd moje czepialstwo, za które wypada mi przeprosić, skoro stało się źródłem urazy. dlatego - ok, być może chamsko, skoro tak to odebrałeś - napisałem o roli 'argumentu z oczywistości'. intencją wpisu o 'zaangażowanych w dyskusję' nie było jednak obrażanie kogokolwiek. to chyba proste (trzymając się kategorii oczywistości, abstrahując już od Twojej osoby jak i tematu) opisanie sytuacji argumentacyjnej, dwóch jej wariantów, jeśli po jednej stronie mamy do czynienia z kwestią oczywistości. gdzie tu paranoja? na marginesie: odwróceniem tego jest postawa radykalnego sceptyka, dla którego jedynym wyjściem z sytuacji argumentacyjnej, zgodnym z jego postawą, jest zachowanie milczenia.
'oświecenie' - nie miałem na myśli objawienia, tym bardziej nie użyłem tego pojęcia w rozumieniu pejoratywnym, sarkastycznym etc. w Twoim przypadku wyciągam je z twoich wpisów nt. Stalkera - rozumiem je jako rezultat pracy racjonalnej i pewnego błysku - jasności, o którym pisałeś w kontekście omawiania swojej pracy nad Tarkowskim.
a w temacie Stalkera nie domagałem się o szczegóły twoich analiz/interpretacji. przede wszystkim spytałem o Ravela. odpisałeś, poruszyliśmy kwestie 'facjat' i dalej nie drążyłem.
"zabawne" - tu też nie było negatywu. zwyczajnie nie rozumiałem Twojej taktyki: pisałeś, że tekst będzie opublikowany, przy czym zapewniałeś (potem to trochę złagodziłeś) że za wszelką cenę nie dasz informacji o miejscu publikacji. teraz rozumiem już powagę Twojej sytuacji, w dalszych postach to wyjaśniałeś i jest ok.
przeczytaj proszę raz jeszcze akapit o prośbie 'rzucenia' tych punktów, z którymi się nie zgadzasz. 'rzucenie' - wskazanie. nie ma nic o tym, abyś się rozpisywał, polemizował. nie, nietrudno pojąć, że to dla ciebie sprawa nieistotna. dlatego nie nalegałem. potraktuję ten akapit jako nieistniejący, co powinno rozwiązać nieporozumienie.
"Co więcej, pozwolę sobie na złośliwą uwagę. Tak się składa, że to, o czym piszę - zagadnienie obecnego stanu kultury - to kwestie dokładnie dyskutowane przez intelektualistów przynajmniej od kilkudziesięciu lat. Jak to możliwe, iż nie napotkałeś dotąd takich wypowiedzi? Czyżby wciąż jednak niewielkie oczytanie? Jeżeli tak, to przestań mnie namawiać do dyskusji i zajmować się moją osobą, tylko udaj się do czytelni albo zaprenumeruj najważniejsze periodyki literacko-filmowo-kulturalno-filozoficzne, jakie ukazują się w Polsce. Tam znajdziesz wszelką argumentację, w której istnienie powątpiewasz. Przecież nie będę każdemu użytkownikowi FW spisu lektur przygotowywał, bo tematu, o którym chce dyskutować, nie zna zbyt dobrze."
-- abstrahując od jasno sprecyzowanej wymowy akapitu - przyznaję, zupełnie nie rozumiem o co Ci tutaj chodzi. nie widzę związku z moim wpisem. nie wytaczałem dział przeciwko zagadnieniu 'obecny stan kultury' tak, orientuję się - i z pewnością masz większe w tym rozeznanie - że kwestie te są dyskutowane od długiego czasu, a za pierwsze solidne tąpnięcie w tej kwestii podejrzewam pewnego mężczyznę o srogim profilu, z wielgachnym wąsidłem - ponad sto lat temu. starałem się odnieść przede wszystkim do konkretnego problemu 'arcydzieła' w kinie i uwag, że czas arcydzieł dobiegł kresu.
a uwaga o Newtonie: "nie wiem, czy epoka arcydzieł minęła (na jakiej podstawie takie argumenty? heh, niedaleko tu do płaskiej ziemi i Newtona)" - nie dotyczyła Twojej osoby, a raczej uwagi: "Susan Sontag stwierdziła bodaj w latach 80-tych, że tym podobne dzieła już powstać nie mogą. 10 lat później identyczną opinię wyraził Zanussi." faktycznie, poniosło mnie z tym Newtonem...
- dzieła 'podobne' do "Kane'a" -- może to moje nadużycie, ale rozszerzyłem to na kategorię arcydzieła, tak zrozumiałem słowo 'podobieństwo'. i w tej sytuacji (choć nie mam wiedzy o szerszym kontekście wypowiedzi Sontag i Zanussiego) gotów jestem się z nimi nie zgodzić - arcydzieła będą powstawać i w tym sensie będą podobne do "Kane'a". z racji mojego niewielkiego oczytania, nie znajdę na tą chwilę autorytetów na wzmocnienie mojej opinii.
pozdrowienia
Drogi sim.gishel.
Wytłumaczmy sobie jedno: nie żywię do Ciebie żadnej urazy. Tak naprawdę zdenerwowało mnie dopiero Twoje „i tu”. Odniosłem wrażenie, iż sugerujesz, że również w temacie poświęconym „Stalkerowi” posłużyłem się – jak to nazywasz – „argumentem z oczywistości”. Tam, tak mi się wydaje, nie uczyniłem tego w żadnym miejscu, a w dyskusji z Tobą na pewno. Starałem się odpowiedzieć każdemu, kto się dopisał, niekiedy tłumaczyłem różne kwestie. Nie odpisałem w dwóch przypadkach, ale dlatego wyłącznie, że były to osoby, które oprócz tego, że wpisały się przy temacie, równocześnie napisały do mnie na PW i tam podjąłem z nimi dyskusję. Natomiast przy jednym wpisie zastanawiałem się długo, niemal miesiąc. Przez cały czas miałem świadomość jego istnienia, jednak nie potrafiłem się zdobyć na odpowiedź. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i nie wiedziałem, jak zareagować. To był ten Twój.
Wyobraź sobie, że kiedy przeczytałem fragment: „ciekawe byłoby też podejście do Strefy z perspektywy filozofii E. Levinasa”, wręcz mnie zamurowało. Dlaczego? Bo dokładnie o tym samym w pewnym momencie opracowywania mojego studium pomyślałem może pół roku temu. I zacząłem rozważać, kimże jest ten sim.gishel, jeżeli wpada na pomysły, których nigdzie indziej nie znalazłem i wydawały mi się wręcz osobistym odkryciem. Zaintrygowało mnie to. W ostateczności jednak, kiedy napisał do mnie amerrozzo, postanowiłem nie wikłać się w żadną obszerniejszą dyskusję z Tobą. Łatwo możesz sprawdzić – odpisałem Tobie natychmiast po otrzymaniu jego wpisu, wiedząc, że będę musiał poświęcić czas jemu.
W żadnym stopniu nie zamierzałem Cię zlekceważyć czy coś w tym stylu. Wpisy były zdecydowane, można rzec – szorstkie, ale to dlatego, iż aż mnie nosiło, by napisać do Ciebie coś więcej. Kiedy zatem zaproponowałeś ostatnio PW, zareagowałem nerwowo, bo pomyślałem o tym, iż to będzie jakieś zobowiązanie. A ja wtedy bardzo poważnie traktuję odbiorcę i dość obszernie odpisuję. Niekiedy merytorycznie, ale często przynudzam. Chciałem tego oszczędzić nam obu. Przepraszam, jeżeli moje słowa zabrzmiały zbyt mocno i nietaktownie. Ja, co już wielokrotnie tu, na FW zaznaczałem, jestem dość „temperamentny”.
Natomiast pozostaje mi się z Tobą zgodzić, że w niniejszym temacie posłużyłem się „argumentem z oczywistości”. Wprawdzie złagodziłem go, wstawiając klauzulę „dla mnie”, niemniej jednak masz zapewne rację, iż to prowokuje do sprzeciwu. Z tym że jakiś czas temu postanowiłem tak właśnie się dopisywać – kilka zdań i tyle. Być może to niewłaściwa strategia, być może powinienem – jeżeli już się zdecydowałem – rozwinąć temat, lecz póki co, tak to zostawiam. Nie gniewajcie się o to.
Co do fragmentu, o którym napisałeś: „zupełnie nie rozumiem o co Ci tutaj chodzi” – to może powienem był to ująć tak: zagadnienie obecnego KATASTROFALNEGO stanu kultury. Bo o tym wiele się pisze, wiele dyskutuje od lat – że nie ma już warunków ku temu, by powstawały arcydzieła. Dlatego napisałem, iż w takich tekstach znajdziesz całą argumentację – bo ja to aż tak przenikliwy nie jestem, jedynie małpuję to, co gdzieś tam wyczytałem i z czym się zgadzam.
Podobał mi się tekst o tym wąsaczu sprzed ponad wieku – tak czasem odpowiadam, jak ktoś mnie pyta, do czego to wszystko zmierza (tzn. kultura czy cywilizacja Zachodu), że do… NICZEGO. Myślę, że rozumiesz. On rzeczywiście w dużym stopniu przyczynił się do tego, jak rozumiemy nowoczesność i jej problemy. Ale to nieważne, bo zaraz wpadnę w swój nałóg i zacznę penetrować czasopisma, by znów wyjść na kogoś mądrzejszego niż jestem w istocie. To bardzo czasochłonne i nie wiem czy warto, nawet jeżeli później moje teksty wydają się „oświecone”.
Co do tego, iż wziąłem Cię za nauczyciela, to zauważ, co napisał Ras_Democritus: „I o jakie projekty konkretnie chodzi - o zapoznawanie młodzi z klasyką filmową, czy o ukazywanie, że kultura rozwija się dziś także w przestrzeni nowych mediów, śmiało przekraczając granicę między tym, co popularne, a tym, co wysokie (bo mniemam, że właśnie o to ostatnie sim.gishelowi chodziło)?”. Wydaje mi się, iż on też gdzieś w tej Twojej wypowiedzi doszukał się pomysłów preferowanych ostatnimi laty przez pedagogów. Coś takiego było w tym Twoim wpisie, co skłaniało odruchowo wręcz do skojarzenia tego z metodyką nowej generacji. Piszesz: „podawałem jedynie tytuły (wątpię, czy którykolwiek z nich pójdzie na oficjalny program ministerstwa)”. Otóż to – takie pomysły od niedawna promują różne programy nauczania, a Ministerstwo zapisuje jedynie wytyczne w tzw. podstawie programowej. Pozostawia to pole do popisu przed obdarzonymi pasją i inwencją nauczycielami. Oni korzystają z wolności, którą od jakiegoś czasu uzyskali. Niekiedy czynią to rewelacyjnie, ale nie za często. W końcu wciąż jeszcze uczą pedagodzy starej daty, niektórzy zramolali definitywnie.
Dodam na koniec, iż nie lubię, jak mi coś na wątrobie zalega. Uważam, że to dobrze, iż wytłumaczyliśmy sobie nieporozumienie. Mam nadzieję, że nic nie utrudni nam dalszych kontaktów. Tym razem ja Cię o to proszę.
Pozdrawiam.
cholera, znowu te dziwne 5 minut.
aż mnie korci, żeby podłubać w tym (już?) paradygmacie 'katastrofalności' kultury.
spoko, to tylko symulowana prowokacja ;)
jest ok, było już przed twoim wpisem. pozdrawiam
No ślicznie. Pomijając już ciepłe słowa - za które dzięki - to strasznie mi się pysk rozradował na Twoją trzyczęściową "nie-odpowiedź". Przypomina mi jakiś dobry koncert fortepianowy: najpierw pełne pasji allegro, potem patetyczne adagio, a na zakończenie - drobiażdżek, powiedzmy: scherzo...
Ale do rzeczy. Będę oczywiście offtopował (off-topił?) ile popadnie, ale zazwyczaj w dyskusjach nie robię nic innego, więc mam to - jak mawia moja przyjaciółka - in rectum.
Co do jakości kształcenia metodycznego - masz wiele racji. Niestety. Króluje tu kompletnie niepożywna teoria, a katedra metodyki - przynajmniej u mnie - zamienia się w miejsce, gdzie "studenci" szóstego, dziewiątego i osiemnastego roku, których nie było intelektualnie stać na teorię i historię literatury, o językoznawstwie nie wspominając, katulają się, żeby w końcu wystękać z siebie tych parędziesiąt stron wartych trzech magicznych liter "mgr". Że nie uczy się nowych metod nauczania, że praktykę dydaktyczną zamienia się w farsę? Mój drogi, pewnie nie uwierzysz, ale nie wdraża się tam też do czegoś tak banalnego jak choćby prowadzenie dokumentacji szkolnej... Krótko mówiąc, cały mój sukces nauczycielski (czyli to, że moje lekcje się podobają, że na moje koło olimpijskie chodzi rekordowa ilość około dziesięciu młodych ludzi nie tylko z klas humanistycznych, że udaje mi się zachęcić ich do czytania choćby Jacka Dukaja, że wolno u mnie powiedzieć - bez konsekwencji - że komuś nie podobają się choćby "Ludzie bezdomni") zasadza się na tym, że omijam szerokim kołem wszystko, czego nauczyłem się na pedagogice.
Co do generalnej kompetencji humanistycznej studentów (których też, bywa, uczyłem), matur itd. - to już jest naprawdę temat nie na to miejsce. Krótko: rzecz nie przedstawia się bardzo różowo, ale też nie jest tak ponura, jak malują to nasze media. Wszelkie dane na ten temat - co chyba jasne - śledzę na bieżąco, ze zwykłego obowiązku. Ale o tym dość.
Co do interpretowania na filmwebie... Wiesz, ja jakoś... no nie wiem: czasem coś piszę, chyba nie zawsze od rzeczy, zakładam jakiś wątek w dyskusji - i dopiero potem mnie nachodzi, że mógłbym to pchnąć jako recenzję. Może i masz rację... Tym bardziej, że kilka moich tematów, które wydawały mi się do podyskutowania (o "Incepcji", "Bękartach wojny", ostatnio o "Czasie apokalipsy") spotkało się z odzewem... no, mówiąc oględnie, nie nazbyt gromkim. Chwyciła tylko prowokacja związana ze strasznie moim zdaniem trywializującymi interpretacjami "Happy Go Lucky" - według mnie jednego z najbardziej niepokojących i społecznie odważnych filmów ostatnich lat, z którego większość chce zrobić komedię... Jakbyś w wolnej chwili rzucił na nie okiem i coś tam skrobnął, to byłoby mi miło - nie dlatego, żebym się podniecał wszelką dyskusją, ale dlatego, że (jak mawiali starzy Polacy) uważam sobie wielce zdanie waszmości...
No właśnie: bo jeśli Cię wszyscy torturują wyciąganiem na dysputy, to dlatego, że jesteś jedną z nie tak znów licznych osób na tym forum, z którą można z sensem pogadać.
jak najbardziej. i szczerze mowiac, wydaje mi sie (sybiektywne odczucie:) ze powstaje wiecej lepszych filmow niz dawniej.
a teraz uzasadnienie herezji, moze na przykladzie :)
kiedys byl sobie pele. i maradona. najwieksi pilkarze dziejow. w swoich czasach. bo gdyby ich dzisiaj wypuscic na boisko to byliby jedynie wyrozniajacymi sie grajkami. nic wiecej. postep w pilce kopanej nastapil tak wielki, ze choc technicznie pewnie byliby calkiem niezli, to zostaliby zabiegani na smierc :) (ze przypomne genialnego platiniego i jego tluszcz na brzuchu)
to samo ma sie z flimem. nie przecze ze obywatel kane byl jednym z najwazniejszych filmow w historii. ale to bylo 60 lat temu :) od tego czasu wszystkie przyzwoite(o ile nie wszystkie wszystkie) filmy korzystaja z pomyslow, ktore orson wymyslil. a do tego dodali pare innych ulepszen,czy to w montazu czy w sposobie narracji, wymyslonych przez innych. i tak jak w pilce kopanej takze w filmie na przestrzeni 60paru lat nastapil ogromny postep. wiec- oddajmy czesc kaneowi za to co zrobil dla rozwoju kinematografii, ale obecnie filmy sa lepsze.
a teraz czekam na druzgoczaca krytyke :D
nie mam zamiaru nikogo krytykować , to twoje subiektywne odczucie. Cryuff dał by sobie dzisiaj rady ;)
naszym geniuszom na pewno pyknalby z 3 brameczki :D
ale do barcy by sie pewnie nie lapal
Przecież wszyscy wiemy że współczesne kino jest lepsze a wymienione przez ciebie filmy to mega gnioty.
do marscorpio: "nigdy już nie powstaną arcydzieła na miarę "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta, "Człowieka bez właściwości" Musila, "Czarodziejskiej góry" Manna" - wiem, że pisałeś to już dawno, ale to nadal Cię nie tłumaczy. Nie wiem, może na filmach znasz się lepiej ode mnie, ale lubię myśleć, że znajomość literatury jest moją mocną stroną. Twierdzę zatem, że jeśli nie znasz równie wybitnych pisarzy współczesnych, to jest to tylko Twoja niewiedza, nie stan faktyczny. Nie czytałeś DeLillo, McCarthy'ego, Pynchona, Rotha (że ograniczę się tylko do wielkiej czwórki Harolda Blooma)? Przyjąłeś sobie konkretny dogmat i będziesz się go trzymał, choć fakty mu przeczą. Nie lubię, kiedy ktoś zamyka się na nowości, bo kiedyś wszystko było przecież lepsze. Nie było. Nie było też gorsze. Opanuj się.
Pechowo trafiłeś.
"Kto czyta, musi wybierać, ponieważ nawet gdyby nie robić nic innego poza czytaniem, nie wystarczyłoby czasu na przeczytanie wszystkiego". Przy czym "wszystkiego" należy odczytywać: wszystkiego istotnego. Znasz to? To idea KANONU Harolda Blooma.
Wymieniasz DeLillo, McCarthy'ego, Pynchona, Rotha. Zapominasz, iż Bloom tak naprawdę uwzględnił wszystkich ważnych pisarzy świata - zatem niejednego pominąłeś. Proszę:
http://www.interleaves.org/~rteeter/grtbloom.html
Dokładnie to pominąłeś tych wszystkich, których wymieniłem ja - niektórych wymienia Bloom. Co ciekawe, literaturoznawca tej klasy co on, pomija jednak:
- w zakresie literatury rosyjskiej: Wasilija Grossmana ("Życie i los") oraz Warłama Szałamowa ("Opowiadania kołymskie")
- w zakresie literatury czeskiej: Josefa Skvorecky'ego "Przypadki inżyniera ludzkich dusz"
- w zakresie literatury iberoamerykańskiej: Ernesto Sabato i jego genialne (tak!) "O bohaterach i grobach"
Mógłbym tak dalej się nad nim pastwić, ale to jeden z moich ulubionych literaturoznawców. Z tym, że jak już tworzy kanon Zachodu, to powinien bardziej się postarać.
Co do Twoich przykładów - znam Rotha (trudno ominąć "Kompleks Portnoya") - nigdy mnie szczególnie nie wzruszał. Znam DeLillo - nie będę podawał tytułów, nie warto, gadulstwo. Znam McCarthy'ego - sprzedał się przemysłowi filmowemu i produkuje gnioty, acz napisał trylogię o Pograniczu (dobre, dobre) i kilka innych, niezłych pozycji. Natomiast Pynchona - tylko "49...", niestety, nie zdobyłem najważniejszego, mam nadzieję, iż jednak wiesz, czego.
Żaden z nich nie dorównuje tym, których ja wymieniłem. Szukają różnych sposobów, by w czasach literatury wyczerpania jednak zaistnieć z dziełami znaczącymi, ale jakoś brakuje im tego, co posiadali Proust, Canetti, Broch, Musil, Kafka, Joyce, itp. I to ci, wymienieni przeze mnie, określają nowoczesność, w której żyjemy.
Odpisałem najszybciej jak mogłem - zważywszy, iż zobaczyłem wpis około 45 minut po jego dokonaniu. Odpisałem z pamięci, zatem wybacz, jeżeli cytat jest niedokładny i jeżeli gdzieś się pomyliłem. Ale cóż, ja wiem, o czym prawię.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
PS. I zaznaczam, że nie zamierzam się wdawać w obszerniejsza dyskusję - tylko takie jak powyższy, niezobowiązujące wpisy. Bo czasem Wy - rzekomi znawcy - jakbyście nie rozumieli, iż niektórych tematów po prostu nie sposób omówić na forach internetowych, z różnych przyczyn.
Słuchaj, marscorpio, mam takie pytanie: czy ta Twoja filozofia nieodwracalnego końca czasu wielkich arcydzieł (z którą dalej się nie zgadzam, ale że okopaliśmy się w wyjaśnieniach tak głęboko, że za chwilę wyleźlibyśmy ze szpadlami w Australii, więc niech już i na tym Zachodzie pozostanie bez zmian) dotyczy też muzyki? Albo malarstwa? Że np. żaden Toivo Tulev nigdy już nie skomponuje nowej IX Symfonii Beethovena? Albo że Sasnal nigdy już nie namaluje "Melancholii" Malczewskiego? Pytam z czystej ciekawości, nie złośliwie - a że niepomiernie szanuję Twoje przywiązanie do zdawkowych refutacji (no, tu już drwię, ale wiesz, że ciepło), więc wystarczy mi odpowiedź tak/nie...
A tak baj-de-łej: piszesz, że McCarthy "sprzedał się przemysłowi filmowemu i produkuje gnioty". Jakie konkretnie tytuły masz na myśli? Pamiętam, że kiedyś - na marginesie jakiegoś wątku o filmie "Droga" - wyrażałeś się o nim dość ciepło... Polecałem Ci wtedy zresztą "Krwawy południk"; teraz siedzę nad jego debiutem, nad "Strażnikiem sadu" i to akurat faktycznie (przynajmniej na razie, czyli gdzieś w połowie) jest dość słabe. Inna rzecz, że myślę sobie, że ciekawym wątkiem byłoby prześledzenie jego wpływu na amerykańskie kino, który chyba jest większy, niż się wielu zdaje - bo widziałbym jego ducha już nie tylko u braci Coen (to dość oczywiste), ale i w stajni Tarantina, ale też w wybornych moim zdaniem "Trzech pogrzebach Melquiadesa Estrady" Jonesa czy w "Bez przebaczenia" Eastwooda.
I jeszcze jedno, już zupełnie na marginesie: zarówno do Ciebie, jak i do doorshalq'a - wielki szacunek za znajomość Blooma, ale akurat jego pomysły na kanon są jednak - jak to uroczo mawiał mój znajomy - checzko chyłowe... Jak dla mnie, Bloom zaczyna się i kończy na wątkach zapoczątkowanych przez "Lęk przed wpływem" i kontynuowanych w następnych bodaj trzech książkach. No, ale to już naprawdę na boku.
Zanim Ci odpowiem (a proszę, uwierz, od pamiętnego listu na PW do Ciebie wielokrotnie o tym rozmyślałem, by KIEDYŚ podzielić się z Tobą moimi przemyśleniami, co mogę udowodnić), mam pytanie – podobno nieładnie na pytanie odpowiadać pytaniem, ale mniejsza o to. Czy zapytując mnie o muzykę, czynisz to z premedytacją, zastawiając na mnie pułapkę? Czy zatem pragniesz, abym popełnił błąd Theodora Adorna z „Filozofii nowej muzyki”?
No wiesz, jak możesz, ranisz moje serce... Twoja odpowiedź przypomina mi taki dowcip o leniwcach: wiszą dwa leniwce na drzewie - wiszą dzień, drugi, wiszą tydzień. Na początku drugiego jeden z nich przełożył prawą przednią łapę przed lewą, na co drugi mówi: "oj, coś się, stary, nerwowy ostatnio zrobiłeś". Tak zatem - ja naprawdę pytałem dobrodusznie, bez żadnych pułapek - i ani mi przez moment Wiesengrund w głowie nie postał...
No wspaniale, dziękuję za komentarz, chociaż nie dowiedziałem się od Ciebie niczego nowego. Nie wiem o literaturze mniej od Ciebie. Ponawiam pytanie: czemu mam Ci wierzyć, że "brakuje im tego, co posiadali Proust, Canetti, Broch, Musil, Kafka, Joyce, itp." Czemu? Bo Ty tak mówisz? Niestety, jest to tylko Twoja prywatna opinia. Szanuję Twoje zdanie, widzę już, że nie jesteś laikiem, ale mijasz się z prawdą. I tyle. Zgadzam się, wymieniłeś wyłącznie pisarzy wybitnych. Ale na jakiej zasadzie nazywasz Kafkę lepszym od Pynchona? Bo tak się utarło, taki jest kanon, że do dawnych mistrzów tylko na kolanach?
Oczywiście, możesz zripostować, że nowi pisarze nie są równie dobrzy jak starzy tylko dlatego, że ja, doorshlaq, tak mówię - ale mimo to mógłbyś się postarać o jakąś argumentację (nie łudzę się, że taką znajdziesz, a to dlatego, że takowej NIE MA - to opinie, nie fakty). Czemu mamy Ci wierzyć na słowo?
Ja obstaję - i będę obstawał, bo z serca w to wierzę - że nawet jeśli średni poziom literatury się obniża (co też nie jest prawdą), to wybitnych pisarzy jest tyle samo i na takim poziomie, co kiedyś.
Aha: "Zapominasz, iż Bloom tak naprawdę uwzględnił wszystkich ważnych pisarzy świata - zatem niejednego pominąłeś" - pominąłem świadomie, nie przez niewiedzę. Przecież napisałem, że ograniczę się do wielkiej czwórki (gdzieś mi umknęło, że tej amerykańskiej). Nie było potrzeby wymieniać wszystkich. Prawda? Bloom nie jest moją wyrocznią, ale tych czterech wymienionych pisarzy również uważam za wielkich ("Biały szum" DeLillo, "Tęcza grawitacji"...). A fakt, że o czymś się nie mówi, nie oznacza, że się tego nie wie.
"Kto czyta, musi wybierać, ponieważ nawet gdyby nie robić nic innego poza czytaniem, nie wystarczyłoby czasu na przeczytanie wszystkiego" - pewnie, że tak. Ale czemu to Ty decydujesz, co jest dobre? Mój smak oraz wiedzę z góry oceniasz niżej?
Tego się obawiałem: "mimo to mógłbyś się postarać o jakąś argumentację". Nic, naprawdę nic nie daje Wam do myślenia jak mantra przeze mnie powtarzane: "niektórych tematów po prostu nie sposób omówić na forach internetowych". Ech...
"Nie wiem o literaturze mniej od Ciebie." Dobra, sprawdzam. To nie test, zaznaczam, nie gniewaj się zatem - chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia. Zatem - podaj autora, który natychmiast powinien Ci się skojarzyć z moim pierwszym adresowanym do Ciebie wpisem. Nie wymieniłem go, ale on w jakiś sposób TAM - w tej mojej wypowiedzi - jest obecny.
Pozdrawiam.
Myślałem, że to ma być test na wiedzę, a nie na skojarzenia. Zresztą - stosując się do przytoczonej przez Ciebie zasady Blooma - nie mogę znać WSZYSTKIEGO, prawda?
Nie wszystko da się omówić w necie? A gdzie się da?
Zatem 1:1.
Popełniłem błąd. Nikt go nie rozpoznał, bo nie sposób, ale ja wiem i przyznaję się. Zamiast DeLillo odruchowo skojarzyłem Dos Passosa - do niego odnosiła się uwaga "gadulstwo". Chciałem odpisać szybciej niż pomyślałem. Niewybaczalne! DeLillo cenię za "Podziemia".
Natomiast Ty także zawiodłeś. Nie ma usprawiedliwienia od Blooma. Skoro wymieniasz aż czterech pisarzy amerykańskich, powinien Ci być znany John Barth i jego esej "Literatura wyczerpania". Wskazywał na to fragment mojej wypowiedzi: "Szukają różnych sposobów, by w czasach literatury wyczerpania jednak zaistnieć z dziełami znaczącymi [...]". Tak to się kontaktujemy - popatrz na wpis Ras_Democritusa: "więc niech już i na tym Zachodzie pozostanie bez zmian". Nie trzeba znać wszystkiego - wystarczy kanon humanistyki, elementarz wręcz.
"Nie wszystko da się omówić w necie? A gdzie się da?"
To mnie niepokoi. Jak to gdzie? Tam, gdzie jest miejsce na tym podobne wywody. Jeżeli nie wiesz, gdzie, to niestety, nie znasz tak dobrze literatury jak ja. 1:2? :)
Przy okazji przypominam mój wpis do Kombiego z 18 września 2010 14:35, bo najwyraźniej go przeoczyłeś: "Dyskusja z amerrozzo to było wręcz szaleństwo z mojej strony - on określił jeden z moich wpisów najdłuższym w dziejach FW. A ja miałem potem problemy z wywiązaniem się ze zobowiązań w pracy, tak wiele zajęło to czasu. Stąd NIGDY więcej powtórki". Ty piszesz: "mógłbyś się postarać o jakąś argumentację (nie łudzę się, że taką znajdziesz, a to dlatego, że takowej NIE MA - to opinie, nie fakty)". We wspomnianej dyskusji wypowiedziałem się na ten temat. Po co mam się powtarzać? Ja się już nadyskutowałem - po dziś dzień otrzymuję maile z prośbami o to, by ocenić to czy tamto, wypowiedzieć się tu czy tam, podesłać, poinformować, wyjaśnić, itp. Nie odczuwam potrzeby, by znowu coś komuś udowadniać - ale i też nie wykluczam, iż wdam się w końcu w dyskusję z Ras_Democritusem. On ma pierwszeństwo - jeżeli się na to zdecyduję, wiele odpowiedzi na dręczące Cię wątpliwości tam znajdziesz. Tylko że nie wiem, nie wiem, nie wiem, czy się na to zdecyduję.
Pozdrawiam.
Znam esej Bartha, to omawia się nawet na zajęciach jako podstawy. Nie zauważyłem jednak odniesienia - w końcu nie jest to na tyle odkrywczy wniosek, żeby automatycznie kojarzyć go z Barthem.
Szkoda, że traktujesz tę rozmowę jako dialog króla udzielającego audiencji z dziadem proszalnym :) (Albo urzędnika z petentem).
Prawda jest jednak taka, że może to rzeczywiście nie ma sensu - wątpię, czy przekonasz mnie, że "kiedyś to było lepiej".
Nie traktuję tego tak, jak piszesz.
Popatrz: "Szkoda, że traktujesz tę rozmowę jako dialog króla udzielającego audiencji z dziadem proszalnym :) (Albo urzędnika z petentem)".
Może po prostu nie widzę sensu, by pisać znowu o tym, o czym już pisałem? Może po prostu, zamiast narzekać, iż nie zaspokoiłem Twojego ego, powinieneś spojrzeć tam, gdzie dyskretnie odsyłam? Czy to nie prostsze? Czy to nie mniej emocjonalne? Dlaczego, jeżeli informuję, iż pisałem o tych zagadnieniach co nieco - zwyczajnie tam tego nie przeczytasz? Dlaczego koniecznie muszę Tobie odpowiedzieć? Przecież treść pozostanie ta sama?
Nie urywam, iż ja jestem zmęczony takimi jak powyższe wstawkami: niedojrzałymi, pretensjonalnymi. Już w jakimś sensie czujesz się urażony. Dlaczego tak trudno sobie wyobrazić, że ja dopiero teraz znalazłem chwilę czasu i chciałbym ją jednak - po całym dniu ciężkiej pracy - poświęcić na rozrywkę, a nie na odpisywanie komuś, kto się tego domaga? Czasem odpisuję, czasem czuję się zobowiązany odpisać, ale nie będę na Twoje zamówienie tworzył elaboratów - po to, abyś poczuł się dowartościowany i utwierdzony w przekonaniu, iż znasz tak dobrze literaturę (jak się już domyślam, głównie anglosaską) jak ja. To bez znaczenia.
Piszesz też: "Prawda jest jednak taka, że może to rzeczywiście nie ma sensu - wątpię, czy przekonasz mnie, że "kiedyś to było lepiej"."
To jeżeli to wszystko jest jednak dla Ciebie oczywiste, to po co mnie zagadujesz? Typowa niekonsekwencja. Ja nikogo tu o nic nie proszę - wiem swoje i tyle. Może rzeczywiście podejmę ten temat, może - powtarzam. Może. I jeżeli, to - jak wspominałem - Ras ma pierwszeństwo.
Tak wiele chciałbym czasem napisać, ale nie bardzo jest okazja. Profesjonaliści już tak mają - jeżeli pisać, to w sposób wręcz doskonały albo w ogóle.
Pozdrawiam.
Jeszcze jedno.
"Znam esej Bartha, to omawia się nawet na zajęciach jako podstawy. Nie zauważyłem jednak odniesienia - w końcu nie jest to na tyle odkrywczy wniosek, żeby automatycznie kojarzyć go z Barthem."
To nieprawda. Nie jesteś szczery. Skojarzenie jest natychmiastowe, powinno być. Tym bardziej że - jak piszesz - to dla Ciebie podstawy. Jak w związku z tym można nie zauważyć odniesienia? Wydaje mi się, iż ktoś tu za bardzo pozuje.
Słusznie zauważasz: wydaje Ci się. A odniesienia nie zauważyłem, bo - jak powtórzę - nie jest to na tyle odkrywczy wniosek, żeby automatycznie kojarzyć go z Barthem. Mógłbym go skojarzyć z kimkolwiek innym albo wziąć po prostu za Twoją opinię. Zresztą Barth odszczekał sporo w "Literaturze odnowy".
Trochę smuci mnie, że nie zauważasz lekkiej ironii, od razu doszukujesz się jakiejś pretensjonalności, niedojrzałości. Jesteś trochę zbyt poważny.
Słusznie zauważyłeś - znam głównie literaturę anglosaską, choć z racji wykształcenia powinienem może znać lepiej polską :)
Tak z ciekawości: czemu nazywasz siebie profesjonalistą?
Nie musisz tworzyć elaboratów. Naprawdę. Byłem ciekaw odpowiedzi (uprzedzając pytanie: tak, przeczytałem Twoje wcześniejsze posty). Jeśli nie masz czasu/ochoty - ok, przecież nie musisz mieć. Nie wytykaj mi tylko, że napisałem, że i tak mnie pewnie nie przekonasz - Ty też napisałeś, że "wiesz swoje". Ja jednak zamieniłbym Twoje "wiem" na "sądzę" :) Pozdrawiam.
Arcydzieła powstawały kiedyś, powstają teraz i będą powstawały i od nas zależy czy je docenimy, a tak poza tym w moim odczuciu Citzen Kane mocno się zestarzał i nie wiem co można widzieć w tym filmie
ps.
ps. moze nawet nie tyle aktorstowo, co dialogi napisane w stylu "mistrzostwa w cietych ripiostach", co brzmi sztucznie
Myślę że każde czasy mają swoją specyfikę i widzowie mieli inne oczekiwania od kina w 1941 a inne mają obecnie. Możemy podziwiać tamte filmy za kunszt, operatorski, aktorski, reżyserski czy temat jaki poruszały a do kina i tak pójdziemy na "Avatara" czy "Skóra w której żyję".
Podczas transmisji ostatniego Konkursu Chopinowskiego, jeden z widzów zadał ekspertowi w studio pytanie: " Czy uważa Pan, że te utwory brzmią w tej chwili tak samo gdy wykonywał je Chopin, a może ci młodzi pianiści przewyższają kunsztem mistrza.? " Ekspert odpowiedział, że na pewno nie brzmią tak samo. I nawet nie dlatego że Chopin grał na instrumencie wykonanym inną techniką niż obecnie, albo dlatego że technika obecnych pianistów jest lepsza. Brzmią inaczej bo my nie żyjemy w tamtych czasach. Bo my odbiorcy tej muzyki jesteśmy przyzwyczajeni do życia szybkiego, jak na tamte czasy szalonego i niesłychanie głośnego. Nie ma ani tamtej ciszy wokół nas, ani tamtego tempa upływu czasu, które pozwalało nam znacznie częściej zaglądać w siebie.
Dlatego dzisiaj nie ma szans żeby nakręcić remake "Obywatel Kane" i by stał się on arcydziełem na miarę pierwowzoru. Powstają i będą powstawać inne arcydzieła - na miarę obecnych czasów, może za 50 lat ktoś zada podobne pytanie w odniesieniu do tych filmów, a może nie?