Niestety. Początkowe sceny, kadry(mam na myśli pierwsze 10-15 minut) zapowiadają nam opowieść doskonale nakręconą i wybitnie zagraną. Nie kłamią. Całość jest wspaniale wyreżyserowana. Dodatkowo wszystko ze sobą współgra (zdjęcia, charakteryzacje, architektura wnętrz, zabawa światłem i neonami), tworząc wizualne arcydzieło, a Anya Taylor- Joy wraz z Thomasin Mckenzie wyrastają na aktorki dekady. Ich postaci są przeciwstawne, znacznie się od siebie różnią, ale kreacje fantastycznie się łączą, spajają dwie bohaterki, tworząc bardzo intrygującą relację pomiędzy nimi.
Początek zapowiada nam również opowieść, w której największą siłą scenariusza będzie metafora(poszczególne elementy mają sens i pomimo, że nie wszystko jest jeszcze składne i logiczne, chłoniemy każdą pojedynczą scenę wysilając się, by dostrzec w każdym wątku drugie, trzecie dno). I to właśnie to najbardziej rozczarowało mnie w "Last Night in Soho". Na początku rozumiałem przerysowanie poszczególnych elementów(szkolna gnębiciel, mnożąca się liczba obleśnych, napalonych facetów za każdym rogiem), ale po przeanalizowaniu całego scenariusza zdaje się to niespójne i stereotypowe. No właśnie, scenariusz. Największym rozczarowaniem zdaje się być cała historia- scenarzyści po pewnym czasie całkowicie rezygnują z tych wszystkich "małych" przenośni i całej historii jako metafory, by skupić się na scenach typowo- horrorowych, w których nawet jeśli jest jakieś ziarno metafory, to jest przyćmione rzeczywistymi zamiarami twórców- chęcią straszenia widza na każdym kroku. Wplatając nadmiar tych elementów do świata rzeczywistego, historia traci swoją symbolikę; traci swój sens. Więc albo źle odbierałem sygnały z początku filmu i próbuje mi się wmówić takie 0- 1 pojmowanie świata, albo całość robi się niespójna, nieskładna. Niezależnie od tego, co było rzeczywistą intencją twórców (historia i poszczególne jej elementy do zinterpretowania/cała historia jako jedna wielka symbolika/zwykły horror bez mniejszych, większych metafor, którego wyróżnia wspaniała realizacja), nie splata się to w logiczną całość.
Szkoda. Miałem momentami skojarzenia z innymi filmami, które mi się bardzo podobały(Suspiria, Dziecko Rosemary, Czarny Łabędź), ale one nie były tak fantastycznie zrobione od strony realizacyjnej(i tak niesamowicie zagrane). I tutaj był potencjał nawet na coś lepszego, na arcydzieło, a został on zmarnowany- skończyło się tylko na w miarę dobrym filmie. Myślę, że dużo zależy od podejścia widza, ale liczna ilość odbiorców może się rozczarować. Ja się rozczarowałem- po obejrzeniu zwiastuna, chciałem mu już wstawiać najwyższe noty, a skończyło się dużo gorzej.
Oczywiście, że tak. Miałem na myśli, iż największą siłą tamtych filmów były scenariusz i reżyseria. Nie chcę im nic umniejszać, ale w "Last Night in Soho" zdjęcia, oświetlenie i przede wszystkim aktorstwo stoi na wybitnym, powiedziałbym innowacyjnym poziomie. Nawet według mnie wyższym niż przytoczone przez mnie dzieła (może nie licząc "Czarnego Łabędzia", gdzie również obsada gra koncertowo, a w szczególności Natalie Portman w głównej roli). W tym filmie stoi to na zbliżonym poziomie względem dzieła Edgara Wrighta, ale generalnie widząc tę olśniewającą realizację aż prosiło się o rewelacyjne dopełnienie w postaci dobrego scenariusza, którego tutaj raczej zabrakło.
Ok,rozumiem, to dość subiektywne odczucia, bo moim zdaniem "Suspira" Guadagnino jest nie tylko lepiej zrealizowana, ale też i lepiej zagrana, jako projekt broni się w moim odczuciu od początku do końca.
Nie czytałem twojego komentarza, o nie widziałem jeszcze filmu, ale ogólnie zawsze zwiastuny są lepsze niż sam filmy, ponieważ w dwóch minutach umieszczają najlepsze sceny, zdradzające fabułę. Dlatego też nie oglądam zwiastunów, szczególnie filmów na których mi zależy żeby obejrzyć.
Dokładnie - nie rozumiem po co z własnej nie przymuszonej woli ludzie oglądają zwiastuny?
W kinie przed seansem. Można zamknąć oczy, zatkać uszy... Nie. Po prostu oglądasz wtedy trailer.
Podzielam opinię - początek zapowiada świetny seans, potem nagle jakby twórcom zabrakło pomysłu i przerobili film na horror z chodzącymi, zakrwawionymi trupami.
Myślę podobnie. Po początku filmu miałam wielką nadzieje na psychologiczny film z metaforą, która zmieni myślenie wielu ludzi - na lepsze. Niestety mniej-więcej w połowie, film zmienia się... W dziwny horror/thriller. Szkoda. Uważam, że tkwił w tym wielki potencjał.
Zdecydowanie się zgadzam z autorem posta. Osobiście nie widziałem zwiastun i jedyne co wiedziałem o filmie to fakt że ma to być horror i to co wynika z opisu, czyli coś o podróżach w czasie do lat 60.. Jako że lubię klimaty sci-fi a i horrory w tych klimatach często mieszczą się w moich gustach spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Tak więc też bardzo zawiodłem się na tym filmie. Koniec końców nie wyszło ani jakoś szczególnie ciekawie pod względem fabuły ani też jakkolwiek strasznie. Do tego końcowy plot twist co do tego kim jest Sandie był dość przewidywalny i choć to co dokładnie się z nią stało było trochę zaskakujące to końcowa konfrontacja zamiast straszną lub emocjonującą okazała średnia. Na serio mam bardzo mieszane uczucia co do tego filmu. Z jednej strony faktycznie dobra gra aktorska, fajna gra efektami audiowizualnymi, neony itd. Z drugiej strony człowiek ogląda ten film i przez jego większość ma takie "wtf" bo na serio motyw tych mocy głównej bohaterki nie został jakkolwiek rozwinięty. Aż się zastanawiałem czy to co widzi Ellie to coś co doświadcza naprawdę czy też jej odbija i dzieje się tylko w jej głowie. W sumie okazało się że obie odpowiedzi są prawidłowe. Mimo że przez większość filmu zastanawiałem się "co tu się odwala", a momentami jakimś cudem się wręcz nudziłem to fajnie że film trochę kieruje widzą na zastanawianie się co się stało z Sandie, Jackiem i ogólnie co się działo w latach 60. Z drugiej strony zrobiono to w taki sposób, że widz sam nie wie co o tym wszystkim myśleć. Czy te wydarzenia były w ogóle prawdziwe czy przytłoczonej Ellie odwala z przytłoczenia Londynem w którym nie umie się odnaleźć. Do tego oczywiście dochodzi gnębienie i samotność w wielkim miecie. O ile się nie mylę to zanim całe jej wizje się zaczęły to widziała ona jakieś plakaty o prostytutkach i jakiś napis o blondynkach na budce telefonicznej. W sumie przez większość filmu nawet trudno stwierdzić czy Ellie ma jakiś wpływ na wydarzenia w jej snach, czy ktoś jeszcze o tym wie (motyw tego creepy dziadka który jakimś cudem zna jej imię, gdzie mieszka i twierdzi że wie co się z nią dzieje czy coś w tym stylu). Na serio sam pomysł ciekawy ale wykonanie na bardzo nierównym poziomie. Oglądanie tego nie było przyjemnością a bardziej męczeniem się z tym filmem. Nie tego się spodziewałem.