ktoś chciałby coś nakręcić, ale nie wie co. więc wpada na pomysł "zabawienia się konwencjami" i kręci scenki w różnych stylach. takie jakby wprawki. dla wszystkich: dla aktorów, dla scenografa, dla reżysera, dla operatora.
jeden epizod w stylu bergmana, drugi w stylu lucasa, potem cztery wersje inscenizacji tekstu szekspirowskiego i tak dalej.
ale nie wydaje mi się, że film w całości powstał jako dzieło celowe i zaplanowane. raczej jako produkt zastępczy, bo trzeba coś nakręcić, a nie ma lepszego pomysłu. podpieranie się innymi reżyserami czy stylami jest - jak napisałem w tytule tego wątku - drogą na skróty.
widziałem już kiedyś coś podobnego: film "łabędzi śpiew" z p. peszkiem. wtedy zdziwiłem się, jak łatwo można podrobić felliniego. ano można, tylko że taka podrabiana scena trwa kilka minut i jest imitacją, podczas gdy prawdziwy fellini kręcił filmy pełnometrażowe i miał w nich coś do przekazania.
a co do tego filmu, to troszkę się ubawiłem, bawiąc się w odszyfrowywanie i szukanie analogii - ale nie miałem poczucia, że obcuję z czymś nowym. (na "łabędzim śpiewie" miałem zresztą podobne odczucia).
o wiele bardziej podobało mi się "ciało", bo tam musiałem rozszyfrowywać opowiadaną niechronologicznie akcję (ale oryginalną) a nie podróby stylów.
odpowiadam sam sobie, bo przyszło mi jeszcze jedno do głowy. nie sposób docenić warsztatu aktorów. bo to chyba jest wielką sztuką nie parsknąć śmiechem, gdy kolega opowiada o tej wywróconej do rowu furze z ziemniakami, albo grając na harmoszce albo mordując szekspira w stylu pasikowskiego. . .