Spojlery są!!!
Syf, syf i jeszcze raz syf!
Zacznę może od tego, że książki nie miałem okazji czytać i nie wiem w jakim stopniu film ją odzwierciedla, wychodze jednak z założenia że dzieła filmowego nie powinno się oceniać na podstawie tego, w jakim stopniu jest wierne literackimu oryginałowi - reżyser ma prawo do własnej wizji...
Tak wiec formalnie film mi się podobał, nawet bardzo. Szczególnie odwzorowanie realów ówczesnego Paryża - brud, zgiełk, choroby, nomen omen - syf koegzystujący z "burżujskim" urokiem życia wyższych sfer, które zachwycały się perfumkami Amor i Psyche, podczas gdy metr dalej obok ludzie gnili za życia. Złego słowa nie powiem o maestrii wykonania filmu - od zdjęc (zbliżenia!) przez kostiumy i scenografię po ogólne wrażenie estetyczne... Jednak już pewne zastrzeżenia budzi postać Jana Baptysty. Prawdę mówiąc, czytając o nim spodziewałem się jakiegoś karłowatego szpetnego, obleśnego zwyrodnialca, a jak ukazuje go Tykwer? Przystojny młodzieniec z paroma skazami na ciele. Bardziej budzi litość niż odrazę.
I tu zaczynają się wady filmu, które w moich oczach go dyskwalifikują. Jak myślicie, czemu służyło zatrudnienie takiego aktora w roli mordercy? Cóż, filmowa moda na gloryfikację złych postaci w "Pachnidle" osiąga obrzydliwego szczytu. Usprawiedliwianie morderców było już np. W doskonałym "Leonie Zawodowcu", filmach Franka Darabonta, ich gloryfikacja - chociażby w "Chłopcach z Ferajny". Rzecz w tym, że rzeczone filmy miały pewien wydźwięk humanitarny (Leon i Darabont), lub ironiczny (Chłopcy), a omawiane "Pachnidło" to jawna, nieskrępowana i obrzydliwa gloryfikacja 12-krotnego mordercy, który mordował dla własnych, egoistycznych pobudek... scena, w której skądinad świetny aktor Alan Rickman wybacza mordercy swojej córki i nazywa go swoim synem sprawiła, ze chciało mi sie wyjść z kina. Orgia pogłębiła to uczucie... a przemowa lektora, jakoby Jan Baptysta dawał ludziom miłość po prostu mnie zażenowała. Przynajmniej on sam wymierzył sobie karę ;).
Film nie strasznie rozeźlił i zażenował. Dawno nie widzialem tak pięknej realizacji zniszczonej przez wymowę i morał... 16 zł wydanych na bilet w sumie nie żałuje, bo jednak przez dwie godziny bawiłem się całkiem nieźle (przyznam, że czekalem na finalne lamanie kości stawów ;)), ale przypominało to bolesną zabawę w ciuciubabkę, gdzie radosć zostaje nagle przerwana przez przywalenie po omacku w ścianę...
Mam nadzieję na długo i krwiożerczą polemikę... ;)
Pozdrawiam, Dobry
Czemu od razu krwiożerczą :P - ale przejdę do rzeczy.
Gdyby J.B. był postury Quasimodo zostałby zapewne jednogłośnie potępiony. Natomiast uatrakcyjnienie "bohatera" utrudnia klasyfikację. Co więcej, w życiu nie ma podziału: dobrzy-ładni, brzydcy-źli. Poza tym "gloryfikacja przestępców" to raczej dziwne określenie - podział dobra i zła to idea - natomiast w życiu jest to o wiele bardziej skomplikowane. J.B. tak naprawdę nie jest zły - nikt nie nauczył go moralności, wzorców, uczuć. Tak naprawdę postępuje jak zwierzę - bierze to, czego akurat potrzebuje. Dla cywilizowanego człowieka jest to przerażające - natomiast dla niego jest to tylko dążenie do zaspokojenia potrzeb. Czyż można potępiać wilka za to, że zabija owce?
Co do morału, to tak naprawdę sprawa otwarta - nie można jednoznacznie go określić ? film zinterpretujesz wedle własnej mentalności i moralności.
Natomiast odnośnie orgii - sądzę, że gdyby znaleźć środek na usunięcie blokad moralnych i emocjonalnych to jest wielce prawdopodobne, że ludzie rzuciliby się na siebie - wyobraź sobie taką scenkę w pierwszym lepszym pubie :P Aha, co do ojca - i tak byłem bardzo zdziwiony, że jego silna wola pozwoliła mu dojść do szafotu - gdyby zabił J.B. wtedy byłoby to dopiero farsą :P - pozdrawiam
I tutaj właśnie się kłania skąd inąd nie znajmość książki. Tam jest to napisane czarno na białym dlaczego doszło do tej orgii. Najpierw postaram się wytłumaczyc tą kwestię później rozwinę się jeszcze na temat samego filmu. Otóż zamierzeniem J.B było stworzenie zapachu idealnego, ponieważ własnego zapachu nie posiadała. W książce była jedna ważna scena, gdzie J.B tworzy pachnidło ze wszelakich odchodów i spsikując się tym specyfikiem (miesznaka gnoju, odchodów kocich itp.) od razu jest zauważany jako człowiek. Fakt, że nie miał zapachu własnego uniemożliwiał mu to, był po prostu nie zauważany przez innych. Ogólnie Patrick SuBkind w swojej ksiażce przekazuje, że to właśnie zapach świadczy o tym jaki jest człowiek. To poprzez zapach ludzie stwierdzają czy człowiek jest piękny czy brzydki. Końcowa scena orgii jest tego najlepszym dowodem. Otóż J.B grany przez człowieka przeciętnej urody (można by go troszkę oszpecić to fakt, ponadto w książce bohater kuleje) przygotowuje pachnidło, które sprawi, że bedzię on kochany wszędzie tam gdzie tylko się pojawi. Właśnie dlatego dopuszcza się mordów na najpiękniejszych kobietach by wydobyć ich zapach i stworzyć mieszankę, najcudowniejszy zapach na świecie. Końcowa scena właśnie pokazuje jak idealny był ten zapach, wzbudził u ludzi miłość... Ale to nie było to na co oczekiwał J.B. Tutaj wkradło się następne przekłamanie, postać grana przez Rickmana także od razu poddała się działaniu specyfiku (tak mówi książka). Jednak ogólnie podsumowując to film całkiem wiernie oddaje zamysł autora książki, są pewne braki w stosunku do książki, jednak przy głębszym odebraniu dzieła Twykera da się wszystko odczytać.
Mam nadzieję, że teraz troszkę poprawisz swoje zdanie o tym filmie. Chociaż ja nie uważam, że jest to dzieło wybitne i znaczek FilmWeb Poleca trochę tutaj nie adekwatny to jednak nie mogę o tym filmie powiedzieć, że jest zły. Pozdrawiam :D
Skoro nie czytałeś książki, to nie wiesz na przykład, że scenariusz dość wiernie odzwierciedla jej treść, a przynajmniej jeśli chodzi o kluczowe rozwiązania fabularne. Więc jeśli czepiasz się np. końcowej orgii, to czepnij się o to Suskinda, a nie Tykwera. :) Również to, że spodziewałeś się w bohaterze ujrzeć szpetnego zwyrodnialca, jest... jakby to powiedzieć, Twoim problemem. :) Może zresztą nie tylko Twoim. Ludzie w ogóle często sądzą, że seryjni mordercy, gwałciciele i recydywiści mają na czole wypisane "potwór". Takie myślenie gubiło na przykład ofiary Teda Bundy'ego, który był czarującym przystojnym młodym mężczyzną. :) Coś jak Jan Baptysta. :) Piszesz dalej: "scena, w której skądinad świetny aktor Alan Rickman wybacza mordercy swojej córki i nazywa go swoim synem sprawiła, ze chciało mi sie wyjść z kina." - to znów z Twojej strony po pierwsze niezrozumienie idei końcowych scen (to tytułowe pachnidło, dzieło życia Jana Baptysty, tak właśnie działa na wszystkich), z drugiej - nieświadomość, że to rozwiązanie jest pomysłem Suskinda, jak najbardziej zresztą zgodnym z całościową wizją twórczą. To powieść (i film) o obsesji poszukiwania zapachu doskonałego, obsesji tak wielkiej, że przesłaniającej wszystko i każącej dążyć do jej realizacji bez względu na wszystko. Jednocześnie Suskind (i Tykwer) mówi nam (szczególnie w końcowych scenach, które tak Cię zniesmaczyły), że ta obsesja była nieuświadamianą przez Grenouille'a potrzebą zaistnienia (przecież, pozbawiony własnego zapachu, był przezroczysty, niewidzialny, był nikim), akceptacji, miłości. Potrzebą, z której sam nie zdawał sobie sprawy. Nie tylko nie doznał miłości, ale nie umiał też sam pokochać, był wyjałowiony z uczuć i do nich kompletnie niezdolny. Stępiony emocjonalnie, tylko rozumem pojmował świat i ludzi. Miał nadzieję, że wypełnieniem tej uczuciowej pustki będzie odnalezienie idealnego pachnidła, ale to co odnalazł, okazało się tylko marną błyskotką, chwilową ułudą, snem, po którym rzeczywistość wydaje się jeszcze gorsza. Poszukując sensu, znalazł jego nietrwałą iluzję. Osiągnął wreszcie cel, który sobie wyznaczył, ale ze szczytu nie rozciągał się oczekiwany z nadzieją widok. Grenouille to postać tragiczna, bo wyzuta z człowieczeństwa. To nie boskości poszukiwał Grenouille, tylko człowieczeństwa, i dopiero osiągnąwszy boskość, zrozumiał, że nie jej szukał.
Film odebrałem podobnie jak autor pierwszego postu i także czekałem na finalne łamanie kości, gdyż postać głównego "bohatera" strasznie działała mi na nerwy. W skrócie... to opowieść o psychopatycznym mordercy, do tego w której wygrywa zło. Nie wiem czy postać Jana Rzeźnika Baptysty należy potępić, czy litować się nad nim... Po prostu wkurzył mnie ten film.