PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=804561}

Pewnego razu... w Hollywood

Once Upon a Time ... in Hollywood
2019
7,2 224 tys. ocen
7,2 10 1 223592
7,6 102 krytyków
Pewnego razu... w Hollywood
powrót do forum filmu Pewnego razu... w Hollywood

Całkowicie nie zgadzam się z opiniami wychwalającymi najnowszy firm Tarantino. Przede wszystkim nie rozumiem zachwytów na ilością odniesień do czasów, w których dzieje się akcja. Fajnie, że jest Polański, fajnie, że są te plakaty, nagrane starannie sceny imitujące starsze produkcje... Jest imitacja wywiadu, kadry są podobne do tych z lat 60. naprawdę to wszystko robi wrażenie. Dbałość o nazwiska, ranczo Mansona itd. Jednak mój pierwszy kontrargument jest taki, że Tarantino nie wyzbył się kilku błędów. Po pierwsze Tate będąc już żoną Polańskiego była rozpoznawalna. To możliwe, że dwóch losowych pracowników kina było na tyle nieobeznanych żeby jej nie poznać jednak mało prawdopodobne. Któryś z widzów kina poznałby ją na pewno. Zostało wspomniane, że Polański kupił dom jednak on tylko go wynajdował (i co Tarantino kto lepiej zna historię? :)). Nie uznaję kontrargumentów, że to Tarantino i może się bawić i taka Tate mu tu pasowała. Albo robimy coś rzetelnie i dokładnie albo się bawimy. Obraz początkującej, mało znanej Tate, która dopiero zaczyna cieszyć się graniem i nie jest bardzo znana nie pasuje do reszty rzeczywistości pokazanej bardziej rzetelnie.
Pomijając Tate możemy dojść do konsensusu, że świat lat 60. w Hollywood został ukazany rewelacyjnie. Nie może to jednak unieść na barkach całego filmu. Może być to dodatek, tło do wydarzeń, smaczek dla kinomanów. Całego filmu fabularnego unieść na tym się nie da. Jeśli chciałbym zobaczyć jak wówczas wyglądały seriale, kto w nich grał, jak wyglądały castingi,kto brylował na salonach obejrzałbym dokument albo przeczytał książkę. Rozumiem, że do znawców kina czy krytyków takie nawiązania mogą trafić, mogą się czuć dopieszczeni i wyróżnieni, że coś dojrzeli, że zrozumieli, ale to zwykła gra na ich próżności. W filmie Być jak Stanley Kubrick było pełno odniesień do jego filmów jednak nie mogło to unieść historii, było dodatkiem, w MArvelu są odniesienia do reszty Uniwersum jednak jeśli Ant-Man się nie obroni sam w sobi to wspomnienie o Starku i Falcom nie pomogą. W filmie Gol wspominano kluby, piłkarzy, super, ale sam film też się musi obronić, to może być dodatek. Podobnie jest tutaj, robiąc ze świata przedstawionego najciekawszy element filmu reżyser zapomniał o tym co najważniejsze. Fajnie, że Tarantino tak dokładnie osadził wydarzenia w swoich czasach, jednak za to mogę dać 1-2 punkty do oceny najwyżej.

Ktoś na forum wspomniał, że Rick Dalton to świetne przedstawienie obrazu wypalonego aktora/artysty. Moim zdaniem ciekawy obraz ukazujący problem na przykładzie aktora z tamtej epoki lecz nie nazwałbym go bardzo dobry/świetnym. Dalton to podrzędny aktorzyna prowadzący żywot typowy dla tamtej epoki. Przeżywa również problem adekwatnie do swojej osobowości tj. płacze, krzyczy, denerwuje się... Nie ma tu głębi, brakuje dramatu, wszystko jest na tacy ukazane wręcz przesadnie żeby widz nie miał wątpliwości co bohater przeżywa. Poza tym trudno zżyć się z dramatem bohatera gdyż właściwie nigdy nie był on na tyle zdolnym aktorem, żeby móc mieć pretensje do swojej upadającej kariery, do której upadku zresztą sam się jawnie przyczynił m.in. nadużywając alkoholu. Przebłysk geniuszu w scenie gdy ma kolanach dziewczynkę (swoją drogą żywo wyjęty Candy z Django) nie ratuje w moich oczach tej postaci. Jest płytka, bez większych potrzeb, nie bolałby mnie jej upadek, jej sukces mnie nie wzrusza. Takich jak on było w Hollywood na pęczki, jednym się udało,drugim nie.
Scena z dziewczynką kiedy czyta książkę, w której jego bohater przechodzi podobne problemu co on co wzbudza w Daltonie wzruszenie... dla mnie jest płytka. Jakby bohater polskiej komedii romantycznej czytał książkę, której bohater przechodzi podobne do niego rozterki to byłoby miejsce na użycie takiego konceptu. Ofc u Tarantino jest to lepiej zagrane, nakręcone, ale Quentin przyzwyczaił nas do bardziej wyszukanych, mniej oczywistych rozwiązań.
Nie mogę zatem znieść, że ktoś gloryfikuje postać Daltona jako bardzo dobry obraz człowieka wypalonego, bez weny, będącego na zakręcie, podczas gdy kinematografia dała nam 8 i pół Fellniego. Jeśli Dalton to bardzo dobra postać to Anselmi to postać cud, jeśli Di Caprio zagrał najlepszą rolę w karierze to Mastroianni jest aktorskim bogiem. Ja jednak optuję za tym, że Dalton to fajna ciekawa postać osadzona w interesujących czasach, a Anselmi to bardzo dobra głęboka rola do której postać z filmu Quentina nie ma podejścia. Di Caprio natomiast zagrał dobrą rolę kręcącą się jedna w okół jego emploi. Natomiast MAstroianni zagrał genialni na stałe wpisując się do kanonu kinematografii.

Nie mam problemu o brak ciągłości historii, długie ekspozycje bohaterów i zrobienia w konia widza kończeniem. Jednak za tym nic nie stoi. Przekaz, głębia, morał nic z tego tu nie znajdziemy. Nie będziemy lepszymi ludźmi po tym seansie, nie zastanowimy się nad własnym życiem, nad problemami moralnymi, etycznymi, czy nawet zwykłymi życiowymi... Zapytacie co ja głupi szukam takich rzeczy u Tarantino? A właśnie w tym filmie szukałem, bo sam Tarantino zdawał się przez cały film urzeźbić coś innego jednak ewidentnie mu nie wyszło. Skoro brakuje wartkich dialogów, intrygi, ciętych puent, twistów, splotów bohaterów to czego mam szukać u Tarantino? Reżyser chciał nam zaserwować coś innego niż zazwyczaj i trochę temu nie podołał.

Ładne obrazy, muzyka, zdjęcia, lokacje, stronie, piosenki z dawnych lat, auta itd., ale nie może to zastąpić fabuły, akcji, przekazu, dialogów czy inspirujących bohaterów. 4/10 za wartości estetyczne.