Pewnego razu... w Hollywood

Once Upon a Time ... in Hollywood
2019
7,3 229 tys. ocen
7,3 10 1 229016
7,7 87 krytyków
Pewnego razu... w Hollywood
powrót do forum filmu Pewnego razu... w Hollywood

No, to już wszystko wiadomo. "Pewnego razu... w Hollywood" to drugie już w tym roku, po Woodym Allenie, rozczarowanie jednym z moich kinowych idoli. Przez 9/10 filmu Quentin ostro masturbuje się swoją miłością do kina, przez 1/10 kreuje rzeczywistość.

Ja wiem, że #KinoTarantino rządzi się swoimi prawami i że ci, którzy godzą się grać w tę Tarantinowską grę, po prostu akceptują reguły i mają mnóstwo frajdy. Ja generalnie też tak mam - a w każdym razie miałam tak przy "Bękartach", "Django" i "Nienawistnej ósemce". Tutaj już nie. Problem w tym, że te 9/10 to irytująco wsobny, chaotyczny i nieangażujący szpan. Może dlatego Tarantino przed premierą polecał w wywiadach "ileś tam filmów", które trzeba zobaczyć przed obejrzeniem "Pewnego razu..."? Bo zdawał sobie sprawę, że lwia część jego najnowszego filmu to hołd dla kina z lat 60. i 70, i to niekoniecznie tego szeroko znanego? W związku z czym kręci ten ogromny fragment filmu dla siebie i dla garstki podobnych mu entuzjastów (bo raczej wątpię, żeby się ludzie faktycznie rzucili nadrabiać zaległości niszowego kina z połowy XX wieku).

W ostatnim akcie zaś Tarantino robi coś, co zrobił już choćby w "Bękartach wojny" - używa X Muzy do kreowania rzeczywistości (więcej nie chcę zdradzić). Powtarza się, ale przy okazji jest to też akt, którzy podnosi ocenę ogólną. Szkoda, że to 1/10 filmu...

Co do aktorstwa - DiCaprio i Pitt są oczywiście świetni, ale to nie wystarcza, by przykryć mielizny scenariusza. Margot Robbie grająca Sharon Tate głównie uśmiecha się promiennie i ładnie wygląda, Al Pacino pojawia się w bodaj w dwóch scenach, a nasz Rafał Zawierucha też sobie za dużo nie pograł (eufemizm z mojej strony). Tak sobie myślę, że może powinno się ustanowić jakiś odpowiednik Złotej Maliny dla reżysera za zatrudnienie do produkcji rewelacyjnych nazwisk i totalne ich niewykorzystanie (by nie powiedzieć - zmarnowanie). Już naprawdę zaczyna mnie męczyć ta maniera ogłaszania jacyż to znani aktorzy / jakież znane aktorki zagrają w danej produkcji, a potem widzimy ich / je w mniej niż epizodycznej roli.

I znów - zwiastun jest lepszy niż sam film. Zwiastun oglądałam z kilkanaście razy przed seansem, może powinnam była zacząć coś podejrzewać...

Źródło: https://www.facebook.com/Słowa-i-obrazy-1991025304472366/

Diana

Zgadzam się ze wszystkim co piszesz. Rozczarowujący, przeciągnięty, nudny. Kilka atrakcyjnych scen i tyle.

ocenił(a) film na 6
Awu76

W dodatku parę scen, które najwyraźniej publiczność znajdowała zabawnymi (śmiechy na sali) dla mnie były dość żenujące i niesmaczne oraz na siłę "zabawne" np. scena z Bruce'em Lee. Taka... slapstickowo-głupawa. Zawiódł mnie QT dość mocno.

ocenił(a) film na 9
Diana

No cóż, stawianie filmowi zarzutu, że jest taki se, z powodu tego, że samemu nie ma się wiedzy do czego ten film nawiązuje i dlaczego w ogóle został nakręcony, jest niezwykle słabym argumentem. Tarantino to kinoman przede wszystkim. A tak, ten film to właśnie hołd dla przemijającej epoki filmowej. Ten film to kino dla kina w czystej postaci.
Na całe szczęście idol upadł całkowicie subiektywnie.

ocenił(a) film na 6
darek_sith

Szkoda, że przy okazji zapomniał napisać jakiejkolwiek historii, interesujących dialogów, dodać swojej pulpy i humoru. Autoerotyczny hołd dla kina, który nic nie opowiada i nic nie wnosi, a przy tym nie wciąga i zwyczajnie nuży zamiast ciekawić oraz bawić, to porażka na całej lini. Tym bardziej to bolesna wtopa dla entuzjastów tego co działo się w Basterds, Django, a dla mnie w głównie w Kill Billu. Obejrzeć, zapomnieć a najlepiej odpalić ponownie poprzednie filmy

ocenił(a) film na 9
browne_2

Jak nie miał historii, interesujących dialogów itd.?

Przecież historia jest tam prosta jak konstrukcja cepa. i nie wymaga szczególnych ozdobników. To prosta historia. A dialogi się sypią jak z rękawa.
Brak bezsensownej rąbanki pokazuje, że QT jako reżyser dojrzewa i się zmienia. Nie stoi w miejscu, a jego kolejne filmy nie są mierzone ilością słowa "f*ck" na minutę, albo krwawych rzeźni na ekranie.
Szkoda tylko, że skoro QT dorasta i robi progress, to część jego widowni drepcze w miejscu wciąż tęskniąc za odpowiednikiem Kill Billa.

ocenił(a) film na 6
Diana

"Przez 9/10 filmu Quentin ostro masturbuje się swoją miłością do kina, przez 1/10 kreuje rzeczywistość." - Idealne ujęcie tego filmu.

Staremu QT już chyba się coś poprzestawiało, cały film to dosłownie kiilka scen z psem i końcówka, co z tego że cała reszta to "hołd" skoro nic z tego "hołdu" nie ma. Ani to nie wpływa na fabułę ani nie ma w tym żadnej refleksji.... że co, że niby Hollywood nie jest taki ładny jak się nam wydaje... na pokazanie tego wystarczyło jedno ujęcie.

Kolejna sprawa to Margot Robbie xD Chyba najbardziej żałosna i jej najsłabsza rola, całkowicie niewykorzystany potencjał, cały film się tylko uśmiecha, tańczy i chodzi do kina... prawdę mówiąc czuję się oszukany bo oglądając fragmenty z nią traciłem tylko czas. Ten chłopak od Polańskiego to był tam chyba statystą, to też zmarnowany potencjał po Polański jako integralna część filmu mógł być ciekawy. Al Pacino to też tam tylko był chyba dla nazwiska.

Taki trochę bieda-film pod względem fabularnym, warto oglądać tylko dla kostimów, ładnych ujęć i nawiązań do kiczowatego kina lat 50 i 60.

ocenił(a) film na 8
Diana

Mam pewien problem z tym filmem. Z jednej strony mamy znakomite kreacje ról aktorskich (Leonardo w jednej ze scen kręcenia westernu brzmi jak Clint Eastwood), fantastyczne ujęcie Hollywood końcówki lat 60', liczne nawiązania do wcześniejszych filmów Quentina. Z drugiej strony brakuje mi tu dojścia do jakiejś w miarę sensownej puenty. Bo jeśli nią ma być to, co zobaczyliśmy w domu Ricka, to szczerze powiedziawszy można ten film spokojnie potraktować tylko i wyłącznie jako "walentynkę" dla tamtych czasów poprzez takie reminiscencyjne ukazanie schyłku złotej ery Hollywood. Wydaje mi się, że zbiegnięcie się z czasem 50. rocznicy zabójstwa Sharon Tate, mogło być wykorzystane przez Quentina do lepszego wypromowania tego filmu, ponieważ postać grana przez Margot Robbie jest tu mało istotna, wręcz niepotrzebna. Rick Dalton summa summarum nie zaprzyjaźnił się z Polańskim, co miało w opisach do filmu pomóc jego gasnącej karierze itd, itd...Film dobry, jednak brakuje sensownej puenty.